Info

To moje pierwsze przedsięwzięcie tego typu więc prosiłabym o dość łagodne komentarze, krytyka nie jest bynajmniej zła ale w ograniczonych ilościach i bez użycia wulgaryzmów. Treść może zawierać elementy yaoi więc jeśli komuś to przeszkadza niech grzecznie opuści tę stronkę bez pozostawiania zbędnych śladów. Wulgarne i obrażające właścicielkę, bądź innych użytkowników komentarze zostaną natychmiastowo usunięte.

czwartek, 30 grudnia 2010

Czar Świąt 3/5

Kauru- Co robię w szpitalu? -.-' Jak to mówią w święta ludzie nie patrzą jak jeżdżą. heh.. Jednym słowem, miałam drobny wypadek. Chcieli mnie zatrzymać do sylwestra z podejrzeniem wstrząsu mózgu i anemii powypadkowej, ale się nie dałam i dzięki temu dzisiaj wyszłam ^^. A tak wogóle to święta w szpitalu nie są takie złe xD Serio! Świętują wszyscy i więcej słodyczy jest...:) I dziękuję za komentarz.
Aga18tkaaa - Wybacz, ale przed końcem stycznia nie uda mi się przyspieszyć dodawania notek, gdyż muszę zaliczyć kilka przedmiotów w szkole i mam niewiele czasu, a koniec semestru zbliża się nieubłaganie. Obiecuję jednak, że po 14.02 zacznę dodawać notki wcześniej, do tego czasu proszę o uzbrojenie się w cierpliwość. I dziękuję za komentarz.

Opowiadanie świąteczne
"Czar świąt"


24.12


Pierwszy raz od dwóch lat obudziłem się w pełni wypoczęty. Jednak nie potrafiłem się tym cieszyć. Dziś jest rocznica – przemknęło mi przez myśl, a po policzku spłynęła mi jedna łza. Na więcej nie miałem już sił. Wstałem i skierowałem się do kuchni. Wczoraj nie zjadłem kolacji. Zaburczało mi w brzuchu. Powinienem się już przyzwyczaić, przecież zdarza mi się głodować kilka dni. Nigdy nie zrozumiem mojego organizmu. Powinienem sprawdzić czy mam odpowiednią ilość czerwonych krwinek w krwi. Zbyt wiele objawów anemii u siebie zauważam. Westchnąłem i usiadłem przy stole zajadając dwie kanapki. Cóż jeśli chcę by wczorajsze pieniądze wystarczyły mi do stycznia muszę oszczędzać.
Po posiłku poszedłem do pokoju i wyciągnąłem płótno. Ech.. to już ostatnie, dopóki nie zarobię na nowe, nie będę miał na czym malować. Przygotowałem paletę i przebrałem się w ubrania robocze. Skupiłem się na tym co czuję, by prawidłowo to przedstawić.
Wyrzuciłem z siebie pustkę i zagłębiłem się w odczucia, które na co dzień starałem się spychać poza świadomość. Pojawiła się rozpacz, a wraz z nią łza, której pozwoliłem spłynąć po policzku. Lecz to nie był koniec, to uczucie znałem, a by stworzyć wyjątkowe dzieło musiałem poczuć coś jeszcze, coś wyjątkowego. Wtedy poczułem tęsknotę za miłością i rodziną, za dzieciństwem, za radością. Zacząłem przedstawiać pochłaniające mnie emocje na obrazie.
Po chwili można już było zauważyć wyraźny kontur patrzącego w dal człowieka. Po dwóch jego stronach stały lustra, w których odbijał się zniekształcony przez padający deszcz obraz chłopca. Lecz za nim niczym cienie stały osoby, które kochał – rodzice i ktoś, kto trzymał go za rękę. Nie było widać ich twarzy, byli niczym widma. Widma przeszłości. Miałem właśnie zacząć wykańczać moje cudowne malowidło, gdy rozległ się dzwonek do drzwi.
Niechętnie wstałem i wycierając ubrudzone od farby ręce w ubranie, poszedłem otworzyć i sprawdzić kogo to niesie o takiej porze w ten wyjątkowy dla ludzi, nie dla mnie, dzień. Uchyliłem drzwi i aż zachłysnąłem się powietrzem. Drań?! Co on tu robi? Po jaką cholerę do mnie przylazł. Otworzyłem szerzej drzwi zapraszając go do środka. Nie umknęło mi, że podniósł w zdziwieniu brwi widząc moje ubranie.
- Cześć Naruto – słysząc to spojrzałem na niego w szoku. Sasuke mówiący do mnie po imieniu. To było zaskakujące. Czy ja do cholery jestem w ukrytej kamerze? Przecież on nigdy... NIGDY... nie powiedział do mnie po imieniu. Zawsze było młocie, głąbie, matole. Ale Naruto? Na szczęście nie zrozumiał skąd mój szok, bo patrzył na mnie dziwnie. – Dziwi cię, że tu jestem? – to mniejsze zaskoczenie, niż to jak się do mnie zwróciłeś – powiedziałem w myślach, a w rzeczywistości jedynie przytaknąłem.
- Cóż chciałbym cię zaprosić do nas na wigilię – Itachi – od razu przyszło mi do głowy. Już miałem odmówić, gdy brunet odezwał się ponownie. – Wiem, że pewnie myślisz, że to Itachi cię zaprasza, ale tak nie jest. Naruto ja wiem. – dokończył cicho, a ja miałem ochotę zabić jego starszego brata. Kurwa! Czy tej gnój zapomniał o obietnicy? Nikt miał się nie dowiedzieć nikt. Jak on śmiał komukolwiek powiedzieć bez mojej zgody. To kurwa moja tragedia nie jego. – Nie obwiniaj go. – odezwał się nagle niepewnie Sasuke – wymusiłem z niego by mi powiedział. – I to ma mnie niby przekonać? – I Naruto... ja.. przepraszam – teraz to się zdziwiłem. On potrafi wymówić to słowo!? Ten dzień jest jakiś na opak.
- Coś ciężko ci to przeszło przez gardło – powiedziałem złośliwie. – Ale... niech ci będzie, przyjdę do was na wigilię. – wyraźnie go to ucieszyło. Kolejny szok. Uchiha się uśmiechnął. Boże! Z tym dniem jest naprawdę coś nie tak.
- Wpadnę po ciebie za dwie godziny, przecież nie będziesz tu siedział tak sam cały dzień. – powiedział uradowany i wybiegł. Cholera! Ja chciałem tu siedzieć sam cały dzień. W końcu to moja tragedia! Westchnąłem i wróciłem do pokoju dokończyć obraz.
Spojrzałem na swoje ukończone dzieło i uśmiechnąłem się. Tak to jest coś. Od wizyty Sasuke minęło półtorej godziny. Cholera! Zapomniałem. Skoro idę do nich na wigilię nie wypada przychodzić bez prezentu. Zagryzłem wargę, na myśl, że w rzeczywistości na nic mnie nie stać. Powinienem był odmówić. Skrzywiłem się. Co ja mam im do cholery dać? Zastanowiłem się co wiem o Uchiha i doszedłem do wniosku, że prawie nic. Co mogło by się im spodobać?
– Ten spodobałby się Sasuke – wskazał na namalowaną na płótnie śmierć nie pozwalającą przejść przez bramę dziecku, mimo, iż za nią stali jego rodzice uśmiechając się smutno. Wzdrygnąłem się. Na szczęście tego nie zauważył. – Nie mogę się zdecydować pomiędzy tymi dwoma. – pokazał odpowiednie obrazy. – Ale chyba wezmę ten. – Dał mi do zapakowania malunek przedstawiający pejzaż letni, gdy płatki sakury wirują w powietrzu.Przypomniałem sobie sytuację ze wczoraj i uśmiechnąłem się triumfująco. Dam im po jednym obrazie. Spojrzałem na obraz, o którym Itachi mówił, że spodoba się jego bratu. Skoro ten jest w jego typie to ten nowy też – powiedziałem w myślach i zapakowałem niedawno ukończony malunek.
Cholera! Jaki był ten drugi obraz, który chciał kupić Itachi? Spojrzałem na płótna i już miałem się poddać, gdy mój wzrok przykuł jeden z leżących obok obraz. To jest to! Uśmiechnąłem się patrząc na przedstawioną przeze mnie scenę. Dwoje chłopców siedzących obok siebie i trzymających się za ręce, każdy patrzący w innym kierunku. Po stronie chłopaka o białych włosach na drugim planie znajdowało się miasto zimą. Natomiast po prawej, gdzie siedział nastolatek o włosach brązowych tłem był las latem. Ten obraz jest kontrowersyjny pomyślałem. Itachi jest gejem? – zapytałem sam siebie, po czym od razu odrzuciłem tą myśl, to równie nieprawdopodobne, jak to, że jutro będzie trzydzieści stopni Celsjusza. Pokręciłem ze zrezygnowaniem głową, po czym zapakowałem również ten prezent.
Właśnie miałem się zacząć rozglądać za czymś odpowiednim dla Kakashiego, gdy zadzwonił dzwonek do drzwi. Cóż pozostaje mi spytać się o zdanie drania. Westchnąłem i poszedłem otworzyć. Wpuściłem Sasuke do domu.
- Cześć draniu. Musisz mi w czymś pomóc – powiedziałem, tym razem, o dziwo bez złości.
- Jasne mów o co chodzi? – Uniósł lekko kąciki ust. Co z tym draniem się dzieje? – pytałem sam siebie. Z czego on się tak cieszy?
Weszliśmy do mojego pokoju i poczułem satysfakcję na widok szoku malującego się na twarzy bruneta. Zdaję sobie sprawę, że moje obrazy nie są złe. Z dumą patrzyłem jak Sasuke rozgląda się po pokoju starając się ukryć zdziwienie za maską obojętności, niestety bez skutku. Jego wzrok zatrzymał się na obrazie, o którym Itachi mówił, że mu się spodoba. Podszedł do niego i dotknął lekko palcami.
- Ty to wszystko narysowałeś? – Zapytał.
- Nie, ukradłem. – powiedziałem poważnie, a on uniósł pytająco brwi, na co skrzywiłem się. – Nie widzisz podpisu?
Pochylił się odczytując w prawym dolnym rogu moje imię. Po czym wyprostował się i odwrócił do mnie wraz z półuśmiechem, którym mnie przywitał.
- To w czym mam ci pomóc? – spytał cicho.
- Chcę dać jeden obraz Kakashiemu, ale nie wiem, który mu się spodoba.
Rozejrzał się po leżących wokół pracach. Wskazał na płótno, na którym dwoje ludzi oglądało zachód słońca. Nie mogli trzymać się za ręce, bo oddzielało ich lustro. Niby nic wielkiego, a jednak było to jeden z moich ulubionych obrazów. Miałem zamiar go nie sprzedawać, ale postanowiłem, że muszę się jakoś odwdzięczyć za możliwość spędzenia wigilii u nich, spakowałem więc także ten obraz i powiedziałem Sasuke, że możemy już do niego jechać.
- Zapomniałeś się spakować. – powiedział drwiąco, a ja poczułem jak palą mnie policzki. Podszedłem do szafy i wyciągnąłem wszystkie posiadane przeze mnie ubrania. Trzy bluzki, jedna bluza i dwie pary spodni to nie zbyt dużo, ale jak już wspominałem nie przelewa mi się. Wrzuciłem wszystko do plecaka szkolnego i wyszedłem do salonu, gdzie czekał na mnie brunet. Spojrzał na moją torbę.
- To wszystko, nie bierzesz więcej rzeczy? – spytał zdziwiony, a ja pomyślałem, że powinienem go zabić. Nie mogłem mu powiedzieć, że więcej nie mam, więc wzruszyłem tylko ramionami.

Gdy doszliśmy do willi Uchiha spostrzegłem, że prócz samochodów Itachiego i Kakashiego, na podjeździe stoją jeszcze dwa inne auta.
- Czyje te mercedesy? – spytałem szczerze zaciekawiony. Cholera! Wygląda na to, że prócz mnie ktoś jeszcze został zaproszony. Poprawiłem plecak. Mam tylko trzy prezenty. Zagryzłem wargi.
- Przyjechali nimi koledzy Itachiego. – klepnął mnie po plecach. – Nie martw się, Itachi specjalnie kazał mi ci o tym nie mówić. – spojrzałem na niego ze złością. Chyba zauważył, że to wyjaśnienie nie wyszło mu zbyt dobrze, bo po chwili dodał. – Nie chciał byś dawał im prezenty, bo pomyśleli by sobie, że można cię naciągać na kasę. – Jakoś nie uwierzyłem w to wyjaśnienie. Ale najwyraźniej Itachi wiedział o moich problemach materialnych. Zresztą czemu ja się dziwię, przecież on jest komendantem policji. Jak chce to może dowiedzieć się wszystkiego. Mimo to wolałbym, żeby nie wtrącał się w moje życie. Powiem mu to tym jutro. Dzisiaj nie chce mi się z nim kłócić. – postanowiłem w myślach.
Weszliśmy do przedpokoju i pozdejmowaliśmy kurtki. Położyłem plecak pod ścianę i ruszyłem za brunetem w stronę kuchni. Im bliżej drzwi do niej prowadzących było coraz głośniej. Sasuke otworzył je z hukiem uderzając przy okazji jakiegoś blondyna stojącego koło nich.
- O ototo już jesteś – krzyknął uradowany Itachi, a ja skrzywiłem się odruchowo. Kurwa! Stoimy obok, nie musisz się drzeć!
- Nie jestem głuchy, choć przy tobie zaczynam się bać, czy taki się nie stanę – mruknął cicho Sasuke. Zupełnie jakby czytał mi w myślach – przeszło mi prze z myśl. – Miałeś zrobić kilka potraw, a nie rozwalać kuchnię – mruknął zirytowany patrząc na wszechobecną mąkę i brud.
- Oj Sasuś nie bądź taki naburmuszony – powiedział rudy chłopak. Spojrzałem na niego. Przypominał mi kogoś kogo kochałem, ale tamta osoba odeszła. Odwróciłem wzrok, by nikt nie zauważył zbierających się w mych oczach łez. Ta wigilia była złym pomysłem. Niestety nie mogę już zrezygnować. Zacisnąłem pięści i spojrzałem ponownie na rozmawiających. Niesamowite, potrafię się tak pogrążyć w myślach, że nie słyszę o czym rozmawiają ludzie wokół mnie. Postanowiłem się jednak skupić, by nie wyjść na niewychowanego gówniarza.
- Co tam u ciebie Naru? – Uśmiechnął się do mnie Itachi. Nie ma co, potrafię się włączyć w odpowiednim momencie. Spojrzałem na niego, marszcząc brwi. I co tu takiemu odpowiedzieć? Już otwierałem usta by mimo wszystko powiedzieć: „W porządku”. Lecz on mnie uprzedził. – Przepraszam za to głupie pytanie. – wzruszyłem tylko ramionami. – Po prostu udziela mi się świąteczny nastrój... – Zacisnąłem wargi i przerwałem mu.
- Nie musisz się tłumaczyć. – Cholera! Znów słyszę, że mówię TYM głosem. Cholera! Cholera! CHOLERA!
Wszyscy w pokoju spojrzeli na mnie w lekkim szoku. No cóż, nie każdego dnia słyszy się chłopaka, który mówi głosem, w którym nie ma nic. Nawet ci najlepsi – Uchiha- mówią obojętnie, a ja...
- Ach... zapomniałem cię przedstawić – ocknął się Itachi rozluźniając nieco atmosferę. Złapał mnie za rękę i pociągnął do salonu, a cała reszta poszła za nami. Gdy już wszyscy się rozsiedli, starszy z brunetów zaczął wymieniać imiona obecnych. – To jest Sasori – wskazał na rudzielca, który był tak uderzająco podobny do.. Szybko odwróciłem wzrok czując jak w oczach zbierają mi się łzy. – To Deidara – długo włosy blondyn pomachał mi uśmiechając się głupkowato, wymusiłem na twarzy jakiś grymas, który w zamierzeniu miał być uśmiechem. – Nagato – wskazał na chłopaka o fioletowych włosach. – i jego dziewczyna Konan – i siedzącą obok niego niebieskowłosą dziewczynę. – A to Yahiko, ale wszyscy mówią mu Pain – Zakończył pokazując na chłopaka o jasno rudych włosach, który miał więcej kolczyków niż w życiu widziałem. Kiwnąłem mu głową, a on jako jedyny nie uśmiechnął się, tylko zrobił to samo co ja. Już go lubię.
- Skąd się znacie? – Pytanie skierowałem bardziej do bruneta niż do reszty. Nim udzielił odpowiedzi rzuciłem okiem na stojącego przy ścianie Sasuke. Musiał się czuć wykluczony z rozmowy. Jeny, ile ja bym dał by być na jego miejscu!
- Z pracy – Przerwał mi rozmyślania głos Itachiego. Czy to ma być żart?! Wstałem wolno. Czułem się jak w jakimś transie. Żart! Powoli kierowałem się w stronę drzwi, a reszta patrzyła na mnie dziwnie. Żart! Poczułem pod ręką klamkę. Żart! Otworzyłem drzwi i uciekłem. Nie ubrałem ani butów ani kurtki. Teraz miałem to gdzieś. W głowie dalej słyszałem to jedno słowo. Żart! Żart! ŻART! Biegłem przed siebie, byleby jak najdalej od wszystkich, którzy wiedzą. Bo oni wiedzą! W końcu razem pracują.

Zatrzymałem się przed bramą cmentarza. Najwyraźniej przebiegłem kilka kilometrów, ale nie żałuję. Obiecałem, że dzisiaj tu zajrzę. Nieważne, że mam już obdarte nogi. Nieważne, że trzęsę się z zima. Bywało gorzej. Pchnąłem lekko skrzypiącą bramę i wszedłem na trawę. Można powiedzieć, że spędziłem w tym miejscu moje wakacje. Bywałem tu codziennie, od rana do późnego wieczora.
Zatrzymałem się przed trzema grobami położonymi obok siebie. Pochyliłem się by strzepnąć śnieg z pierwszego z nich.
Śp.
Kushina Uzumaki
Ur. --.--.----
Zm. 24.12.----
Odgarnąłem śnieg z całego grobu i odmówiłem krótką modlitwę. Moja mama. Jedyna i najlepsza na świecie. Czemu? Do cholery czemu musiałem ją tak szybko stracić? Już się nie kontrolowałem. Trząsłem się z zimna i powstrzymywanego szlochu. Na czworaka podszedłem do płyty na prawo i z niej odgarnąłem śnieg, a mym oczom ukazał się kolejny znienawidzony napis.
Śp.
Minato Namikaze
Ur.--.--.----
Zm. 24.12.----
Łzy kapały z mych oczu. Spojrzałem na prawo, na ostatni z tych grobów i próbowałem przemóc się i go również ogarnąć. Trzy osoby, które kochałem ponad swoje życie. Trzy osoby, które wyznaczały jego sens. Obraz zamazywał mi się za wypełnionymi łzami oczami. Powoli podchodziłem do miejsca spoczynku osoby, która darzyła mnie miłością, którą kochałem. Prawdziwie kochałem. Sztywnymi już z zimna rękoma odgarnąłem śnieg z ostatniego grobu.
Śp.
Gaara no Sabaku
Ur.--.--.----
Zm. 24.12.----
Zwinąłem się w kłębek i płakałem. Na środku cmentarza. Gdy zbliżał się grudniowy wieczór. Nie taki zwyczajny, lecz ten, który zdarza się raz do roku. Wieczór wigilijny. Gdy rodziny zbierały się w domu. Ja leżałem na śniegu. Zmarznięty. Bez kurtki. Bez butów. Obok grobów tych, których kochałem nad życie. Oczy zaczęły mi się powoli zamykać.
- Hej chłopcze! – usłyszałem jakiś głos. A może mi się zdawało? Poczułem jak ktoś do mnie podchodzi. – Naruto? – w głosie tej osoby usłyszałem zdziwienie i przerażenie jednocześnie. Otworzyłem oczy i ujrzałem twarz pochylającego się nade mną Kakashiego. Ciężkie powieki same się zamknęły. Ktoś mnie podniósł. To na pewno był Hatake. Chyba położył mnie w samochodzie. Ciemność.

Przez grubą warstwę ciemności otaczającej mój mózg powoli zaczęły się przedzierać słowa. Mimo to ich znaczenie jeszcze nie w pełni docierało do mojej świadomości. Dopiero po chwili zacząłem wyłapywać poszczególne wyrazy z tej bezwładnej masy dźwięków.
- Co z nim? – odezwał się znajomy głos. Chyba Sasuke.
- Zmarzł, ale zaraz powinien się obudzić. – opowiedział... Kakashi?
- Zdąży akurat na kolację – tego radosnego głosu nie byłem w stanie rozpoznać. Powoli zmusiłem oczy do otwarcia się. Na szczęście w pokoju panował półcień, więc nikłe światło mnie nie oślepiło. Ostrożnie wstałem i zorientowałem się, że jestem w samych bokserkach. Niepewnie uchyliłem drzwi, a do mych uszu dotarła kolejna rozmowa. Nie chciałem podsłuchiwać, ale gdy padło moje imię, uznałem, że mam prawo wiedzieć o co chodzi.
- Czemu Naruto wziął tylko tyle rzeczy? – Spytał Kakashi. Zapadła cisza, którą przerwał jakiś plask.
- Nie pomyślałem o tym. – odezwał się Itachi. – On chyba więcej nie ma. – Kolejna chwila ciszy, po czym rozległy się kroki na schodach. Wskoczyłem pod kołdrę i udawałem, że śpię.
Ktoś usiadł na łóżku obok mnie. Poczułem jego rękę na włosach.
- Wstawaj śpiochu. – Drań odezwał się głosem, o który go nie podejrzewałem. Przesycony bowiem był taką czułością, że przez chwilę myślałem, iż się przesłyszałem. Uchyliłem oczy dokładnie w momencie, w którym pochylał się nade mną, by po chwili musnąć swoimi ustami moje. Zerwałem się z łóżka, a on spojrzał na mnie nic nie rozumiejąc. Wybiegłem z pokoju, a z mych oczu leciały łzy. Nie potrafiłem ich zatrzymać. Nie chciałem. Biegłem przed siebie, aż wpadłem na kogoś i wywaliłem się na tyłek. Nie wstałem. Ukryłem twarz w dłoniach i płakałem. Jestem słabym tchórzem, ale to chyba nie moja wina, że przez ten ułamek sekundy zamiast Sasuke ujrzałem twarz Gaary. Cholera! On zginął przeze mnie, nie mam prawa na miłość. Nikt nie powinien mnie kochać! Sasuke ty draniu! Czemu tak wszystko utrudniasz?!
Ktoś położył mi rękę na ramieniu.
- Nie można żyć przeszłością. – odezwał się. Ale kto to? Otworzyłem oczy i zobaczyłem przed sobą rudzielca z kolczykami. Pain? Nie sądziłem, że on się w ogóle odzywa. Zawsze widziałem go milczącego. – Jeśli chcesz się komuś wygadać, to możesz przyjść do mnie. – Nikły uśmiech rozświetlił jego twarz. – Tylko pamiętaj, że przeszłość czyni nas takimi jakimi jesteśmy. Nie można nią żyć, ani jej wymazać. Musisz iść do przodu. Zaakceptuj to co się wydarzyło, bo nie cofniesz czasu. – Tego mi było trzeba. Prawdy, a nie kolejnego pocieszenia. Otarłem łzy i uśmiechnąłem się smutno.
- Też kiedyś kogoś straciłeś, prawda? – nie czekałem na odpowiedź. Widziałem to w jego oczach. Wstałem i razem z nim skierowałem się do jadalni, gdzie już wszyscy na nas czekali. Każdy położył prezent pod choinkę. Jutro przyjdzie czas na ich otworzenie. Cóż każdy ma inne tradycje.
Przez całą kolację wszyscy się śmiali. No prawie wszyscy. Ja, Pain i Sasuke siedzieliśmy smutni, od czasu do czasu, lekko się uśmiechając.

- O co chodzi? – spytał lekko speszony Sasuke. – Czy zrobiłem coś źle? No, bo kurwa nie można tak uciekać bez słowa wyjaśnienia. – Wyraźnie sprawiały mu trudność te pytania. Uśmiechnąłem się lekko i przytuliłem go. Po tym jak minęło zaskoczenie, objął mnie i wtulił twarz w moje włosy. – Powiesz o co chodziło?
- Jutro – mruknąłem tylko. Puściliśmy się i udaliśmy spać. Każdy do innego pokoju. Choć wolałbym nie spać dzisiaj sam. Znów wrócą koszmary. – Eee... Sasuke? – odezwałem się niepewnie, gdy mieliśmy się już rozdzielić.
- Un? – spojrzał na mnie zdziwiony.
- Mógłbyś położyć się obok mnie? – czułem jak palą mnie policzki.
- Jasne. – Uśmiechnął się lekko i poszliśmy spać.
Gdy zamykałem oczy widziałem jego twarz. I te oczy, czarne jak noc, tak różne od moich i JEGO, a jednak równie samotne.


Chciałam wrzucić dzisiaj wszystkie części do końca, ale niestety okazało się to nie możliwe, gdyż plik z tą historą uległ zniszczeniu (zabiję brata). W każdym bądź razie jutro dodam kolejną część, a najpóźniej po jutrze ostatnią. Nie gniewacie się? T.T

wtorek, 28 grudnia 2010

Stracone Nadzieje cz.I r.5

~~~~~~Stracone Nadzieje~~~~~~
Część I - Dwa życia
Rozdział 5 - Tacy sami


Upewniwszy się, że czarnowłosy odjechał, a ulice są puste, blondyn przyjrzał się uważnie swojemu nowemu partnerowi. W sumie dopiero jutro powinien podjąć decyzję, jednakże dzięki dzisiejszemu spotkaniu zdecydował się teraz. Gaara odwzajemnił spojrzenie z zaskoczeniem zauważając tak samo pusty wzrok jak jego.

- Co tu robisz?

- Wypełniam misję. – padła krótka odpowiedź.

- Przyjdź jutro. – Naruto odwrócił wzrok wpatrując się w płynącą rzekę. – Powiem, że zgadzam się byś był moim partnerem.

Rudzielec tylko pokiwał głową na znak, że rozumie i odszedł. Poczuł coś, nie wiedział co, lecz sam fakt, że w ogóle jego serce jeszcze istnieje, zaskoczył go. Od dawna interesował się Lisem i to spotkanie bynajmniej nie zaspokoiło jego ciekawości. „Od jutra będziemy partnerami, jeszcze zdążę zaspokoić swoją ciekawość” – upomniał się w myślach.

Tymczasem blondyn wpatrywał się w przeciwny brzeg, w miejsce gdzie zniknął czarny samochód. Te onyksowe oczy, tak znajome, a jednak odległe. „Czy to może być on?” – zadał sobie w myślach retoryczne pytanie. Słońce dzieliły od zachodu mniej więcej dwie godziny. Jego promienie tworzyły świetlne refleksy w poruszanych przez wiatr blond włosach. Lazurowe oczy tak podobne do czystego nieba, którego nie można ujrzeć w wielkich miastach, wyrażały niemożliwą tęsknotę z tym co było i już nie wróci.

„Czy ja czuję?” – pytanie pojawiło się w głowie Naruto, ale nie próbował na nie odpowiadać. Odwrócił się w stronę, gdzie znikł Gaara. „Dziwne, że powstrzymałem ciekawość, ale skoro będziemy partnerami zdążę go jeszcze poznać” – powiedział w myślach i ruszył w sobie tylko znanym kierunku. „Spotkałem dwoje ludzi i nagle poczułem, że jednak mam jeszcze serce. Ale dlaczego?” – nie umiał znaleźć odpowiedzi.

20 godzin później.

- Naruto! – głos Tsunade przeciął ciszę. Wszyscy obecni w sali, w tym jego partner Gaara, skupili na nim swoje spojrzenia. Cóż nic dziwnego, nie dość, że spóźnił się prawie dwie godziny na spotkanie, to jeszcze wyglądał koszmarnie. Z lewego ramienia sączyła się krew, a podbite oko na pewno do jutra zrobi się fioletowe. No i utykał na jedną nogę, co wykluczało go z misji na kilka dni. – Co się stało do jasnej cholery?! – zorientował się, że babcia zaczyna tracić cierpliwość, więc podniósł uspokajająco rękę. Przywołał do siebie pielęgniarza, stojącego dotychczas w kącie i nakazał mu zająć się ranami. Odpalił papierosa i dopiero po zaciągnięciu się dymem odezwał się.

- Spokojnie, już mówię. – przerwał na chwilę. – Po tym jak pożegnałem się z Gaarą ruszyłem w kierunku domu tego dzieciaka, którego miałem przyprowadzić. Tyle, że jak tam dotarłem ktoś już na mnie czekał. – przerwał na chwilę, wykrzywiając lekko twarz podczas nastawiania nogi. – Na początku myślałem, że to ludzie z jakiegoś słabego klanu, którzy po prostu chcą, bym przeszedł na ich stronę. Ale to nie byli oni... – na jego twarzy pojawił się grymas, od którego większość zgromadzonych przeszedł dreszcz. – to byli Akatsuki. – Wszyscy poruszyli się niespokojnie, nawet Gaara, który do tej pory siedział niewzruszony, zmarszczył brwi.

- Co oni tam robili? – Tsunade zamiast krzyknąć, powiedziała to zdanie cicho, co wszyscy odebrali za zły znak.

Naruto spojrzał w jej oczy, jakby chciał prosić by nie zadała tego pytania. Po czym spuścił wzrok, co było do niego tak niepodobne, że źrenice oczu babci poszerzyły się w przerażeniu.

- Kitsune? – chłopak podniósł wzrok, spoglądając na wszystkich chłodno.

- Chcieli ode mnie informacji. – skrzywił się lekko na chwilę, tak, iż większość uznała, że się przewidziała. Po czym uprzedził pytanie, które chciała właśnie zadać Tsunde. – Nie o gangu. O mnie. O... mojej przeszłości. – Zgromadzeni zmarszczyli brwi nie rozumiejąc o co chodzi. – Kim był Minato Namikaze? – spytał blondyn, na co połowa ludzi zbladła, a babcia wciągnęła ze świstem powietrze.

- Po co ci to wiedzieć? – spytała podejrzliwie. – Znałeś go?

Blondyn zastanowił się chwilę. Odwracając wzrok i patrząc w okno. „Nie mogę im powiedzieć. Nie jeśli chcę się tego dowiedzieć. Muszę poznać prawdę. Muszę!” – powiedział sobie w myślach.

- Nie, ale wymienili to imię i nazwisko pytając o moją przeszłość. Zadali to samo pytanie co ty. – odpowiedział w końcu. „Zemsta” – niechciane słowo pojawiło się w jego głowie.

- Był przez pewien czas przywódcą naszego gangu. Nazywano go Błysk. Prócz ciebie nikt nie potrafił pozbywać się ludzi równie szybko jak on. – Odparła trochę uspokojona Tsunade. Blondyn ze świstem wciągnął powietrze. Co zwróciło uwagę wszystkich. Przez krótką chwilę blondynka widziała w jego oczach strach szybko zastąpiony przez pustkę. Chłopak się zmieniał. Możliwe, że zechce opuścić miejsce, w którym spędził sporą część swojego życia. Uśmiechnęła się w duchu przypomniawszy sobie dzień, kiedy przyprowadziła pierwszego nauczyciela, by go uczył. Blondyn był wtedy wściekły, ale z czasem zaczął porządnie traktować naukę i teraz na pewno przewyższał swoją wiedzą rówieśników. Była pewna, że gdyby chciał zdobyć wykształcenie, nic nie stanie mu na przeszkodzie. Jeśli zechce zacznie nowe życie. Ale czy ona tego chce? – zadała sobie w myślach pytanie.

- Powiedz mi kto go zabił – w jego głosie prócz obojętności pobrzmiewało coś jeszcze, ale nie do końca potrafiła rozszyfrować, co to za uczucie.

- Przywódca nieistniejącego już gangu Oto. Orochimaru. – gdy wymawiała to imię widać było w jej oczach smutek.

- Znałaś go prawda? – bardziej stwierdził niż zapytał Lis. – Nie musisz odpowiadać. Widzę, że tak. Ale powiedz mi wiesz gdzie on jest?

- Niestety nie wiem. Zniknął zaraz po śmierci Namikaze. – Kitsune zalała wściekłość, nie potrafił już nad nią zapanować. Jak to do cholery nie wie gdzie jest?! Przecież jest przywódczynią największego i najpotężniejszego gangu w całej Japoni. Ma wtyki wszędzie. Więc jak do cholery nie wie?! Zerwał się z fotela i uderzył pięścią w ścianę, by choć trochę odreagować i nie zabić ich wszystkich za ten ich spokój. Zgromadzeni spojrzeli na to ze zdziwieniem. Lecz gdy chłopak spojrzał na nich z szałem furii w oczach, skulili się w fotelach ze strachem. – Koniec zebrania. – powiedział zimno. – Wyjść. – Trząsł się z niepohamowanej złości. Nikt nie odważył się mu przeciwstawić, nawet Tsunade spojrzała na niego z przerażeniem i wyszła. Gaara również zszokowany kierował się w stronę drzwi. – Ty zostań. – zwrócił się do niego blondyn już spokojniejszym głosem.

Rudzielec wrócił na miejsce i spojrzał z zainteresowaniem na Naruto. Nic nie mówiąc wyciągnął w jego stronę paczkę papierosów. Kitsune sięgnął po nie i już po chwili siedzieli razem w ciszy, co rusz zaciągając się dymem.

- Nie wielu jest ludzi, z którymi miło jest milczeć. – odezwał się po chwili Gaara. – Lubisz ciszę?

- Kiedyś jej nienawidziłem. Teraz jest dla mnie zbawieniem. – powiedział po chwili blondyn. – Od dziś jesteś moim partnerem w misjach. – zwrócił swój wzrok na siedzącego w fotelu rudzielca.

- Wiem – odpowiedział cicho i ku zdziwieniu Naruto jego usta uniosły się lekko w marnej parodii uśmiechu. Najwyraźniej Gaara podobnie jak on zapomniał już jak się używa tych mięśni twarzy. Może czas sobie przypomnieć? – odezwał się w jego głowie jakiś głosik.

- Jesteśmy tacy sami – wypowiedział na głos swoje myśli blondyn. – Zapomnieliśmy już kim byliśmy i jak to było, gdy nie istniała pustka, a wiele innych uczuć. Oboje nie pamiętamy czym jest uśmiech, a mi dzisiaj dopiero przypomniało się czym jest złość.

- Może pora sobie przypomnieć? – powiedział cicho rudzielec patrząc swymi zielonymi oczami w błękit oczu Lisa. Nawet myślimy podobnie – zauważył w myślach Kitsune. Cisza trwała kilka minut, nim Shukaku przerwał ją pytaniem. – Znałeś go prawda? Tego Minato Namikaze.

Blondyn westchnął. Postanowił, że będzie z nim szczery to może on odwdzięczy mu się tym samym, a czuł, że musi poznać tego chłopaka, którego włosy są niczym pochodnia. Zaśmiał się w duchu na to skojarzenie, lecz po chwili spoważniał postanawiając odpowiedzieć na zadane pytanie.

- Tak – odparł po chwili. – On był moim ojcem.



Następny rozdział pojawi się 06.01.2010
( Pojutrze wrzucę zaległe części opowiadania świątecznego. Mam nadzieję, że wybaczycie mi to spóźnienie. Chciałam to zrobić jutro, ale internet bezprzewodowy mam dzisiaj na chwilę, a w tym szpitalu jest słaby zasięg. )
Serdecznie zapraszam

czwartek, 23 grudnia 2010

Czar Świąt 2/5

Dziękuję za tak miłe komentarze :)
Kauru - Też nie przepadam za cukierkowymi historyjkami, po za tym na moje opowiadania często wpływa mój humor. Osobiście nie przepadam za świętami, więc nie umiałabym w tym czasie napisać jakiejś słodkiej, radosnej historyjki. Mam nadzieję, że nie będzie ci to przeszkadzać. :)


Opowiadanie świąteczne
"Czar świąt"

Nastoletni blondyn stoi na środku wielkiej polany. Księżycowe światło pada prosto na niego. Podchodzę bliżej. Kto to? To ja? Świadomość własnego bytu znikła wraz z wejściem na polanę. Chłopak stojący przede mną wznosi wzrok i patrzy na gwiazdy. Jest taki znajomy, a jednak nieznany. Uśmiech przyozdabiający jego twarz jest uśmiechem szczęśliwej osoby. Kim on jest? Pytanie pojawia się wraz z przypływem chwilowej świadomości i znika wraz z nią. Na polanę wbiega nastolatek o rudych włosach. Przez moment patrzy smutnym spojrzeniem na blondyna, po czym uśmiecha się szeroko i rzuca mu w ramiona. „Mój aniele” – słowa zapamiętane z przed kilku lat pojawiają się w mojej podświadomości, lecz uciekają nim zdążę połączyć je z konkretnym wspomnieniem. Po chwili zza drzew wychodzi małżeństwo i wita się z synem. Bo blondyn to ich syn, prawda? Podświadomie wiedziałem, że to prawda. Rudowłosa kobieta śmieje się z żartu opowiedzianego przez starszą kopię chłopaka. Chwilę później śmiali się już wszyscy. A ja patrzyłem na to pustym wzrokiem.
Sceneria się zmieniła. Więc jednak to sen – pomyślałem wchodząc wraz ze szczęśliwą rodziną do domu. Mojego domu. – podpowiedział mi w głowie jakiś głosik. Wszyscy zasiedli do kolacji. Stanąłem z boku niepewny czy mogą mnie zobaczyć. Głupi, przecież to wspomnienia – skarcił mnie w myślach ten sam głos. Wspomnienia? Ale czyje? Brak świadomości istnienia nie pomagał znaleźć odpowiedzi. Blondyn podał prezent rudemu i uśmiechnął się gdy tamten rzucił mu się na szyję. Czy zwykły prezent może wzbudzić tyle radości? Kolacja dobiegła końca. Rodzina postanowiła się przejść na spacer. Blondyn przebiegł na drugą stronę ulicy, gdzie rozpoczynał się park. Rodzice i rudzielec szli tuż za nim. W pewnym momencie chłopak się odwrócił i zobaczył ich właśnie na środku pasów. Zza zakrętu wyjechał samochód. Kierowca musiał być pijany i do tego sporo przekraczał dozwoloną prędkość. W oczach blondyna pojawił się strach, lecz ludzie na pasach jeszcze niczego nie zauważyli. Chłopak coś krzyknął. Głowy wszystkich zwróciły się w stronę samochodu. Rozległ się huk.

23.12
Obudziłem się zlany potem. Spojrzałem na zegarek. Wskazywał czwartą rano. Wstałem i udałem się do łazienki. Trzęsącymi się rękoma odkręciłem kran i zmyłem z siebie resztki snu. Wróciłem do sypialni i wyciągnąłem z szafy ubrania. Wszedłem pod prysznic i odkręciłem lodowatą wodę. Spływała po mej twarzy mieszając się ze słonymi łzami. Cholera! Dlaczego znów pojawił się ten koszmar. Od sześciu miesięcy nie dręczył mnie ten sen, a teraz wrócił. Co ja takiego zrobiłem? Czemu to musi mnie nękać co noc?
Wyszedłem spod prysznica czując, że zaczyna robić mi się zbyt zimno. Lepiej żebym nie zachorował na święta, bo nikt mi nawet nie pomoże. Uderzyło mnie znaczenie moich myśli. Jestem sam. Jeśli będę potrzebował pomocy, nikt mi jej nie da. Z moich oczu znów zaczęły płynąć łzy. Dziwne myślałem, że mi się już skończyły. Uspokoiłem się i udałem do kuchni przygotować jakieś śniadanie. Otworzyłem lodówkę i mina mi zrzedła. Cholera! Nawet nic do jedzenia nie mam. Skrzywiłem się mimowolnie. Zawsze ledwo wiązałem koniec z końcem i do tej pory żyłem jedynie z pieniędzy przepisanych przez opiekę społeczną. Pracy nie miałem, bo pracodawcy uważali, że za młodo wyglądam i mogą mieć problemy. Dobrze, że chociaż na koncie rodziców jest sporo odłożonych pieniędzy, ale nie mogłem ich na razie wyciągać, musiałem poczekać aż skończę 21 lat. Wróciłem do pokoju po portfel przelotnie spoglądając na zegarek. Cóż piąta rano. Mam szczęście, że mieszkam dwie przecznice od całodobowego supermarketu. Wyszedłem z postanowieniem, iż teraz kupię tylko produkty na śniadanie i obiad, a większe zakupy zrobię o normalnej porze.
Gdy otworzyłem drzwi uderzył mnie podmuch zimnego powietrza. Mimowolnie zatrzęsłem się i szybko je zamknąłem. Wróciłem do pokoju po kolejną bluzę, a w przedpokoju ubrałem jeszcze kurtkę, szalik i rękawiczki. Tak przygotowany wyszedłem z domu. Jak się przeziębię to nie wiem co zrobię. – pomyślałem zauważając, że oczywiście musiałem zapomnieć czapki. Jakby mama żyła pewnie by mi o niej przypomniała. Starałem się odgonić to wspomnienie, ale nie udawało mi się. Z ponurą miną skierowałem się w stronę marketu. Uszy to mi chyba zamarzną – zganiłem się w myślach.
Odetchnąłem z ulgą wchodząc do sklepu. Nie ma to jak ogrzewanie. Zbladłem gdy o tym pomyślałem. Cholera!.. Rachunek. Jak dzisiaj go nie zapłacę, to na święta odłączą mi prąd i ogrzewanie. Za wodę płaciłem na początku miesiąca. Chyba. Rozmyślając szedłem wzdłuż półek z różnego rodzaju świątecznymi prezentami. Krzywiąc się za każdym razem, gdy na nie spojrzałem. Święta bez rodziny są jak morze bez wody, po prostu nie istnieją. – Powiedziałem w myślach i podszedłem do półek z bułkami. Wybrałem najtańsze i stwierdziwszy, iż bardziej opłaca mi się wziąć więcej bułek i zjeść je bez niczego, niż kupować dodatkowo jakiś ser, czy wędlinę, napakowałem ich całą reklamówkę. Po drodze rzuciłem jeszcze okiem na profesjonalne zestawy malarskie i już po chwili byłem przy kasie. Zapłaciłem i gdy miałem wychodzić wpadłem na kogoś.
- Przepraszam – wystękałem, patrząc na porozsypywane na ziemi bułki. Fajnie! Na drugie nie mam. Skrzywiłem się mimowolnie, nie podnosząc wzroku z mojego niedoszłego śniadania. Cóż, w takim razie do obiadu niczego nie zjem. Ta myśl przeraziła mnie i zacząłem zbierać bułki z ziemi. Wole zjeść takie niż głodować!
- Może ci pomóc – usłyszałem znajomy głos. Itachi! Nie no bomba, zrobiłem z siebie biedaka przed bratem tego... tego drania.
- Nie, dziękuję – mózg podświadomie wydał polecenie, by z mego gardła wydobyły się te dźwięki. Wstałem szybko i nawet nie spojrzawszy na bruneta opuściłem sklep.


Doszedłem do domu. Gdy spojrzałem na większość brudnych i rozmokniętych bułek, zachciało mi się płakać. Dlaczego to życie jest takie chore?! Czemu choć przez moment nie mogę poczuć się szczęśliwy. Jeśli spytacie, czy już wtedy wiedziałem, że zaznam chwile radości z człowiekiem, którego jawnie nienawidziłem. Powiedziałbym wam, że jesteście chorzy umysłowo. Nie sądziłem również, że życzenie spełni się dosłownie. Ale za bardzo odbiegamy w przyszłość.
Wyrzuciłem połowę zakupów, które nie nadawały się do spożycia, a resztę pochłonąłem w zastraszająco szybkim tempie. Rzuciłem okiem na zegarek. Dochodziła dziewiąta. Pokręciłem się chwilę po domu, po czym nie mogąc znaleźć sobie w nim miejsca, ubrałem się i wyszedłem zapłacić zaległe rachunki. Nim jednak dotarłem do poczty, podliczyłem posiadaną ilość gotówki. Nie było tego za wiele. Pewnie skończy się przed nowym rokiem. Byłem coraz bardziej załamany. Kolejną gotówkę dostanę dopiero trzeciego stycznia. Cholera! Jest dwudziesty trzeci grudzień!! Jak ja mam niby przeżyć za te marne grosze ledwie starczające na JEDEN porządny obiad? Mi to musi wystarczyć na dziesięć dni. Dziesięć jebitnie długich dni! Cholera!
Wszedłem na pocztę i zapłaciłem rachunki. Załamany udałem się do domu. Jest jeszcze jeden jedyny sposób, żeby coś zarobić i przeżyć jakoś do końca miesiąca. Stanąłem w progu mojego pokoju i patrzyłem na leżące wszędzie obrazy. Moje dzieła. Zgarnąłem wszystkie te, które przedstawiały radosne sytuacje i kilka ze smutnymi, po czym wyszedłem kierując się do parku. Może ktoś je kupi. Zacząłem się poważnie zastanawiać czy nie jestem głupi. W końcu nadzieja matką głupich jest. A ja miałem tą chorą nadzieję, że coś sprzedam. Westchnąłem i usiadłem na jakiejś odśnieżonej ławce, ustawiając uprzednio obrazy. Ludzie przechodzili obojętnie, lub zatrzymywali się na chwilę by je podziwiać. Nikt niestety nic nie kupił.


Dochodziła dwunasta, a ja już od trzech godzin odmarzałem sobie tyłek na tym mrozie, ale nie miałem zamiaru się poddać. Nie dopóki nie sprzedam choć jednego obrazu. Trząsłem się z zimna i chuchałem na powoli zamarzające dłonie. Gdybym jeszcze miał jakieś nadające się do użytku rękawiczki. Westchnąłem cierpiętniczo. Podeszła do mnie para zakochanych. Spojrzeli z litością i współczuciem.
- Sam je namalowałeś? – przytaknąłem niezdolny do odpowiedzi zsiniałymi ustami. – Chcemy kupić ten. – Wskazał na obraz przedstawiający parę trzymających się za dłonie ludzi, kierujących się w stronę zachodzącego słońca. Wymówiłem cicho cenę, lecz on dał mi dwa razy więcej.
- Nie mam wydać – mruknąłem, na co mężczyzna uśmiechnął się miło i pokręcił głową na znak, że nie oczekuje reszty. Wymusiłem uśmiech dziękując tym samym za ratunek. Choć oni o tym nie wiedzieli.
Po półgodzinie sprzedałem już trzeci obraz. I zauważyłem na końcu ścieżki zmierzającego w moją stronę bruneta. Nie! – jęknąłem w myślach. Tylko nie znów Itachi. Niestety na moje nieszczęście to był starszy z braci Uchiha.
- Hej młody! – uśmiechnął się na mój widok, a ja zmierzyłem go tylko poważnym spojrzeniem. – Co tu tak siedzisz? Sprzedajesz to? – Spytał jakby dopiero zauważył leżące na ławce obrazy. Kiwnąłem głową przytakując. – Ty to narysowałeś? – Zrobił wielkie oczy, gdy odczytał podpisy na każdym obrazie.
- Tak.
- Mógłbym jeden kupić? – zapytał, a ja ponownie potwierdziłem. Spojrzał na wszystkie i uśmiechnął się. – Ten spodobałby się Sasuke – wskazał na namalowaną na płótnie śmierć nie pozwalającą przejść przez bramę dziecku, mimo, iż za nią stali jego rodzice uśmiechając się smutno. Wzdrygnąłem się. Na szczęście tego nie zauważył. – Nie mogę się zdecydować pomiędzy tymi dwoma. – pokazał odpowiednie obrazy. – Ale chyba wezmę ten. – Dał mi do zapakowania malunek przedstawiający pejzaż letni, gdy płatki sakury wirują w powietrzu. Zapłacił, spojrzał na mnie tak jakoś smutno i odszedł.
Odetchnąłem z ulgą. Ten człowiek źle na mnie wpływa. Nie znoszę litości i współczucia, a on całym sobą pokazuje mi jaki to ja jestem biedny. Poczułem wściekłość, ale opanowałem się. Przeliczyłem zarobione pieniądze. Trzy z czterech osób dokonujących zakupu zapłaciły dużo więcej niż wynosiła proponowana przeze mnie cena, więc miałem wystarczająco środków, by bez głodówki przeżyć następnych dziesięć dni. Nie miałem na tyle, by móc beztrosko wydawać, ale „coś” to więcej niż „nic”. Zebrałem obrazy i wstałem. Poczułem nieprzyjemne mrowienie w nogach. Nadal trząsłem się z zimna i wiedziałem, że w domu muszę wziąć gorącą kąpiel. Jakbym teraz zachorował nie starczyłoby mi na leki. Szybkim krokiem, mimo uciążliwego bólu odmrożonych nóg, skierowałem się w stronę mojego domu.


Odetchnąłem głęboko czując ciepłą wodę spływającą po moim ciele. Ech.. Przynajmniej rachunki spłacone. Nie zamarznę z braku ogrzewania i od czasu do czasu mogę brać trochę dłuższą ciepłą kąpiel.
Ta, a później narzekać na wysokie rachunki.
Oj tam, do tej pory tak robiłem i jeszcze żyję.
Sprzedając prace swojego życia, zamiast stawać się artystą.
Zagryzłem wargę. Coraz gorzej ze mną. Zaczynam gadać sam do siebie. Cholera! Czy to przez tą całą samotność? Wyszedłem spod prysznica i wytarłem się puchatym ręcznikiem. Założyłem szybko ubrania, żeby nie nastąpiła utrata ciepła i wskoczyłem do łóżka przykrywając się kołdrą i kocem. Co z tego, że jest środek dnia. Muszę chwilę odpocząć i się wygrzać, żeby nie zachorować.
Gapiłem się w sufit rozmyślając.
Jakby to było być częścią społeczeństwa? Nie widzieć nienawiści, pogardy, obojętności? Życie na uboczu, będąc wykluczonym przez system jest przereklamowane. I nie zawsze daje nam radość. Stop! To daje radość tylko masochistom. Ale ja taki nie jestem. Chciałbym choć na chwilę zaznać znów szczęścia. Kolejny raz tego dnia pomyślałem o moim życzeniu.
Prychnąłem pod nosem. Ja i szczęście. Chyba tylko w snach. Musiałby się stać cud by to życzenie, czy może jednak marzenie, się spełniło.
- Przysięgam na wszystko co mnie otacza, że oddałbym wszystko cokolwiek posiadam i każdą minutę mojego życia, za chwilę szczęścia.
Nie wiedziałem, że ta deklaracja kiedykolwiek może się spełnić, że będę musiał dotrzymać przysięgi. Wtedy liczyła się tylko satysfakcja, że udało mi się na głos wypowiedzieć życzenie i się przy tym nie popłakać.


Wstałem i postanowiłem w końcu udać się do tego marketu po jakieś składniki, z których mógłbym stworzyć coś na wzór obiadu. Ubrałem się ciepło, tym razem nie zapominając o czapce i wyszedłem z domu. Kolejny raz tego dnia mróz uderzył mnie w twarz, powodując niekontrolowany wstrząs z zimna. Pokręciłem zrezygnowany głową. Nie ma to jak nie panować nad swoim ciałem.
Nie śpieszyłem się. Zresztą po co miałbym to robić. Nikt już nie czekał na mnie w domu jak jeszcze dwa lata temu. Nie miałem już matki, która codziennie powtarzała bym się ciepło ubierał, żeby nie zachorować. A gdy już się zdarzyło, że dopadła mnie choroba, dbała o mnie. Nie miałem już ojca, który każdego dnia witał mnie uśmiechem i chwalił przy swoich znajomych, który zawsze starał się być dobrym ojcem. I w końcu nie było też GO, jedynego chłopaka, którego pokochałem, który znaczył dla mnie tyle co rodzice, który był moim celem w życiu. Chyba nigdy nie zrozumiem, jak ułamek sekundy, jeden głupi ludzki błąd, ludzka głupota i zwykły pech, mogły doprowadzić do takiej tragedii. Czyż świat nie jest bezsensowny? Czasem mam ochotę szczerze się śmiać i bynajmniej nie ze szczęścia, a z tego jak wszystko potrafi się spierdolić w ciągu jednego dnia.
Nagle wybuchłem śmiechem. Boże! Śmieję się „życiu” w twarz, gdy ono mnie leje. To chyba jedyne co mi pozostało. Nawet gdy będę już leżał na dnie, pozostanie mi mój śmiech.
Doszedłem do sklepu i szybko wybrałem najpotrzebniejsze produkty. Cóż musiałem się zaopatrzyć na cztery dni, gdyż od jutrzejszego wieczoru sklepy zostaną pozamykane. Uginając nogi pod wpływem ciężaru reklamówek skierowałem się w stronę drzwi, w których potrącił mnie jakiś rozpędzony człowiek. Warknąłem pod nosem przekleństwo. Kurwa! Znów muszę zbierać jedzenie z ziemi. Dobrze, że tym razem nie ma nic, co by leżało na wierzchu. Wszystko pięknie po pakowane w różnego rodzaju pojemniki.
- Patrz jak łazisz młocie! – usłyszałem znienawidzony głos. Dziwne, ale nie poczułem się wściekły tylko załamany. Do cholery! Co za popierdolony dzień! Czy jutro naprawdę jest wigilia, czy to jakiś chory żart?
Podniosłem wzrok kierując spojrzenie w stronę onyksowych oczu. Nie miałem już siły. Widziałem na jego twarzy zdziwienie. Cóż nie często widuje się w moich oczach taki smutek, jaki on musiał zobaczyć teraz.
- Spoko, ale ty się następnym razem tak nie śpiesz. – Znów stanęło mi przed oczami wspomnienie śpieszącego się pijanego kierowcy i moich rodziców wraz z „nim” na pasach. Zamrugałem odganiając je. Po czym podniosłem torby i odwróciłem się z zamiarem odejścia.
Wydawało mi się, że drań się wahał. Co jest teme chcesz pomóc, czy jednak jesteś na to za dumny? – powiedziałem sobie w myślach. Najwyraźniej duma zwyciężyła, bo brunet również odszedł w swoją stronę.


Wróciłem do domu i przygotowałem sobie obiad. Gdy skończyłem jeść zadzwonił telefon.
- Halo? - odebrałem
- Naruto? Tu Kakashi.- usłyszałem głos mojego nauczyciela.
- Dzień dobry sensei – powiedziałem uprzejmie.
- Co tam u ciebie? – skrzywiłem się na to pytanie i podziękowałem w duchu, że nie widzi mojej miny.
- Wszystko w porządku – skłamałem gładko. Staję się coraz lepszy w tę grę. Może improwizacji da się nauczyć? A może ktoś zaczął w końcu pisać mój scenariusz i wypowiadam teraz kwestie, które są już zapisane?
- Aha.. To dobrze. Chciałem ci tylko zadać pytanie, czy widziałeś dzisiaj może Sasuke? Wyszedł rano i nie wrócił do tej pory – No tak Hatake był opiekunem drania. Brunet też nie miał rodziców. Na początku łudziłem się, że w takim razie on mnie zrozumie, że staniemy się przyjaciółmi, bo łączy nas samotność. Cóż kiedyś byłem naiwny, teraz nie jestem. Z Uchiha nie połączy mnie nic prócz rywalizacji. Gdybym wtedy wiedział jak bardzo się myliłem.
- Tak widziałem go dzisiaj koło marketu, tego niedaleko mojego domu.
- Aha.. Dzięki, jakby się z tobą kontaktował daj znać.
- Dobra. – rozłączyłem się i usiadłem w salonie przed telewizorem.
Ile zła może pomieścić ta chora planeta?
Tyle ile stworzeń na niej żyje – podpowiedział mi w głowie jakiś głosik.
Cholera! Naprawdę zaczynam wariować! Kichnąłem. Nie! Nie! Nie! Nie mogę teraz zachorować. Potruchtałem do kuchni i nastawiłem wodę na ciepłą herbatę. Prędko przebrałem się w cieplejsze ubrania i przyniosłem do salonu dwa koce i kołdrę. Wróciłem do kuchni i zalałem miętę. Cóż, sąsiadka zostawiła ją u mnie, gdy ostatnio chorowałem i do tej pory się po nią nie zgłosiła. Zaniosłem ciepły kubek do salonu. Usiadłem na kanapie opatulając się kocami i pościelą, po czym sięgnąłem po pilot.
Włączyłem pierwszy lepszy program i znów poczułem niewyobrażalny żal. Skakałem po kanałach... rodzina.. rodzina.. rodzina... miłość.. rodzina... miłość... rodzina..
Wściekły przełączyłem na kanał 23. Tak przynajmniej on mnie nie zawiódł. W danym momencie leciał jakiś film o śmierci. Cóż nic lepszego nie ma.
- Zabiję cię! – odezwała się zakapturzona postać, a ja uśmiechnąłem się lekko.
- Nie proszę, nie! – krzyczała przerażona dziewczyna cofając się o krok.
- Przychodzę po każdego, gdy nadchodzi jego czas, nikt nie jest w stanie tego zmienić.
Zagryzłem wargę i poczułem w ustać metaliczny, dziwnie uspokajający smak krwi.
Nieprawda. Wtedy to była moja wina, jakbym nie marudził, że chcę wyjść, oni by żyli. Z moich oczu popłynęły łzy. Znów. Po raz kolejny jednego dnia, ale mogłem sobie teraz pozwolić na słabość. Nikogo nie ma. Jestem sam. Sam nie do końca to rozumiem, ale moją największą słabością, jest życie wśród tłumów będąc samotnym.
Moim ciałem wstrząsnął kolejny szloch. Mam już dość! Nie chcę żyć bez istnienia. Wolałbym już istnieć bez życia. Nie zastanawiałem się, czy moje rozumowanie ma jakikolwiek sens, byłem bezradny. Bo cóż może uczynić jeden człowiek, przeciw całemu światu. Cóż może uczynić samotny chłopak, przeciw tłumom znajomych, niestety nie jego.
Spojrzałem w stronę okna. Sypał śnieg. Nie będę wiecznie tego rozpamiętywał – powtarzałem w myślach i za każdym razem z moich oczu płynęła kolejna łza.
Położyłem się wciąż wlepiając spojrzenie w okno. Już nie płakałem. Nie miałem już czym. „Memories of a blur. Why did you leave me?” – przypomniałem sobie słowa swojej dawnej piosenki. Śpiewałem ją gdy zostawiła mnie pierwsza dziewczyna. Teraz te słowa pasują lepiej. Są odzwierciedleniem mojej duszy. Słyszałem w głowie głos mojego chłopaka. „ Świetnie śpiewasz, ja gram na gitarze, kiedyś założymy zespół.” – to było tak dawno, a jednak pamiętam to jakby wydarzyło się wczoraj – „ Naruś, a zaśpiewasz mi jeszcze raz tą twoją piosenkę o nieszczęśliwej miłości?”
Po chwili zobaczyłem siebie, gdy pisałem słowa: „ It happens that I don’t recognize your face in my dreams. I wish I could see you everyday that I still remember your face.” Zdążyłem się jeszcze delikatnie uśmiechnąć, nim zasnąłem. Pierwszy raz od tak dawna mocnym, regenerującym snem.


Uprzejmię informuję, że cytaty są z mojej piosenki, którą sama napisałam. I bynajmniej pasuje zarówno do tej nieszczęśliwej miłości jak i do mojego życia. Została stworzona z trochę innego powodu. W każdym bądź razie, może kiedyś dam wam ją przeczytać ;P

"Memories of a blur. Why did you leave me?” - Wspomnienia się zacierają. Dlaczego mnie zostawiłaś/eś?
„ It happens that I don’t recognize your face in my dreams. I wish I could see you everyday that I still remember your face.” - Zdarza się, że nie poznaję twojej twarzy w snach. Chciałabym/chciałbym codziennie widzieć twą twarz, może wtedy bym ją pamiętał/a.

środa, 22 grudnia 2010

Czar Świąt 1/5

Proszę o to specjalnie dla was pierwsza część opowiadania świątecznego.

Opowiadanie świąteczne
"Czar świąt"
22.12
Wigilia Bożego Narodzenia, jeden z najszczęśliwszych dni w roku. Ludzie wybaczają sobie nawzajem, rozdzielone rodziny siadają do wspólnej kolacji. Wszyscy świętują i cieszą się wspólnym obdarowywaniem prezentami znajomych. Wszyscy są szczęśliwi. Nie ma trosk i zmartwień. Smutek odchodzi w zapomnienie, pozostaje tylko radość i rodzinna atmosfera. Żadnych spięć, zero problemów, tylko rodzina i uśmiechy na każdej twarzy. W tym dniu nikt nie jest sam, nikt nie jest smutny, a wszystko co złe nagle umiera.
Ile prawdy jest w tym opisie świąt?
Niewiele, jeśli nie ma jej wcale. Teraz Boże Narodzenie jest tylko tradycją. Nie czuć tej atmosfery. Więcej trosk i zmartwień, więcej problemów (głównie materialnych). Jak karze tradycja zjeżdża się cała rodzina, lecz mimo, iż udają, że wybaczają to i tak występuje między ludźmi napięcie. Nienawiści nie zabierze jeden dzień. Podobnie jest z prezentami, nie satysfakcjonuje nas dawanie, lecz branie. Czemu inni czują się wściekli, gdy okazuje się, że przypadkiem kupili komuś droższy prezent niż dana osoba im?
Tak obecnie święta to ponury obowiązek, szarych wiecznie umęczonych ludzi. Nie ma już uczucia, jakie powinno nam towarzyszyć podczas tego dnia. Ilu z nich spędza je samotnie?
Ach, zapomniałem o jeszcze jednej tradycji. Wolne nakrycie dla zbłąkanego wędrowca. Ile razy w dzieciństwie marzono, o tym by ktoś się pojawił? A w rzeczywistości ludzie nie przychodzą, bo i tak nie zostaną wpuszczeni. No chyba, że są rodziną. Więc jaki sens jest w organizacji świąt? Co one nam dają? Chyba tylko to, że ludzie odwiedzają siebie nawzajem, przy okazji ryzykując życiem, na przykład wracając po pijaku z powrotem, albo w nerwach wychodząc późno z domu. Śnieg bynajmniej nie poprawia warunków na drodze i bezpieczeństwa. Więc nie lepiej byłoby pozostawić ten dzień zwykłym dniem?
Chyba jednak nie. Czemu? Bo ludzie muszą mieć powód do odpoczynku i spotykania się ze sobą. Lecz szkoda, że dla niektórych ten dzień jest najgorszym w roku. Chciałbym, by dla mnie był szczęśliwy.

Przeciągnąłem się i spojrzałem w lustro. Ostatni dzień w szkole przed przerwą świąteczną. Znów prawie pół miesiąca będę siedział w domu. Sam, bez żadnego uśmiechu, pozostawiając maskę szczęśliwego dzieciaka w szkole. Jeszcze tylko jeden dzień. Jeden dzień muszę udawać, a później... później na dwa tygodnie będę znów sobą. Podszedłem do okna uchylając je i wdychając świeże powietrze. Czy naprawdę tak bardzo pragnę by nikt nie dowiedział się o tym, że jestem sam? A może.. może po prostu się tego wstydzę? Patrząc na malujące się na horyzoncie góry, zadawałem sobie pytania, na które nie umiałem sobie odpowiedzieć. Jestem w klasie maturalnej, od dwóch lat jestem sam, mam 18 lat i nazywam się Naruto Uzumaki. A najbardziej nienawidzę świąt. One zabrały mi wszystko i pozostawiły pustkę. Zniszczyły mi duszę i zakuły w kajdany uczucia. Przez nie otoczyłem się murami i smagany byłem przez bat cierpienia. Wigilia, która innym przynosi szczęście, mi przyniosła utratę marzeń. Chyba jestem jedynym, który pragnie by wymazano ten dzień z kalendarza. Czy to kiedykolwiek się zmieni?
Pokręciłem głową, by wyrzucić z głowy niepotrzebne myśli, niestety one wciąż na nowo wracały. Westchnąłem już trochę podirytowany i postanowiłem, że dzisiaj nie będę udawał. No bo co mam do stracenia? Pomyślą, że mam zły dzień i tyle. Nie mam siły grać. Nie teraz, gdy od rocznicy dzielą mnie zaledwie dwa dni. Nie próbując nawet jeść śniadania, bo i po co skoro nie przełknę dzisiaj ani kęsa, zarzuciłem torbę na ramię i skierowałem się w stronę drzwi. Pusty dom. Kiedyś taki nie był. Wciąż pamiętam, jak codziennie rano biegłem do kuchni, a zamiast ciszy, witała mnie moja cudowna matka. Odwróciłem wzrok i opuściłem budynek. Nie czas na wracanie myślami do tego co było. Nie warto rozpamiętywać, skoro już nie wróci. Później będę miał na to czas. W wigilię odwiedzę ich groby – postanowiłem i udałem się na przystanek tramwajowy.

Szedłem powoli. No bo w końcu dzisiaj nie miałem najmniejszej ochoty by w ogóle iść do szkoły. Stawiałem krok za krokiem i zamiast patrzeć przed siebie, gapiłem się w ziemię. Przekroczyłem bramę szkoły dokładnie w momencie, w którym zadzwonił dzwonek. Już teraz ludzie dziwnie na mnie patrzyli. Zresztą co w tym dziwnego zawsze byłem w szkole co najmniej dwadzieścia minut wcześniej. Udając, że nie widzę ich spojrzeń, poprawiłem torbę na ramieniu i wszedłem do tego piekła, które trzeba codziennie oglądać. Dobrze, że to ostatni rok. Już nie mam siły patrzeć na tę rozwrzeszczaną bandę idiotów. Czułem na sobie te wszystkie spojrzenia chyba rzeczywiście musiałem dzisiaj koszmarnie wyglądać. Jakoś nie próbowałem wymusić uśmiechu. A może to lepiej? Przecież jeśli ciągle bym grał w końcu zapomniałbym kim jestem naprawdę. Życie jest jak film. Szkoda, że nie umiem improwizować,  bo zapomniałem scenariusza.
Westchnąłem i udałem się do klasy. Oczywiście spóźniłem się dobre pięć minut, bo nie chciało mi się przyspieszyć kroku, a sala znajdowała się na drugim piętrze. Otworzyłem drzwi bez pukania. Wszyscy, nie wyłączając nauczyciela, spojrzeli na mnie zdziwieni. Nic w tym dziwnego, przecież ja nigdy się nie spóźniałem.
- Przepraszam za spóźnienie – powiedziałem do nauczyciela, głosem wypranym z uczuć i skierowałem się w stronę ławki. Dziękując sobie w duchu, że znajduje się ona najbliżej drzwi. Iruce, naszemu wychowawcy, z którym mieliśmy w danym momencie lekcje, najwyraźniej odebrało mowę, bo nim się odezwał zdążyłem już wypakować zeszyt i odnaleźć w plecaku długopis.
- Można poznać powód spóźnienia? – w jego głosie było słychać, zdziwienie i coś jeszcze. Ciekawość? Tak to chyba była ciekawość. W końcu nie co dzień zdarza się mu zadawać to pytanie mnie. No w sumie, to nigdy nie miał powodu, by mnie o to pytać.
Zamiast odpowiedzi wzruszyłem nieznacznie ramionami i podparłem głowę na ręce czekając, aż przejdzie do lekcji. On jednak jak na złość nie chciał się odczepić.
- Powinieneś odpowiedzieć na zadane pytanie. – słychać było, że trochę wyprowadziłem go z równowagi. No tak, jego autorytetu raczej nikt nie podważa. A ja go zignorowałem. Jakaż to dla niego hańba. Miałem przemożną ochotę prychnąć pod nosem, ale się powstrzymałem.
- Nie pana sprawa – warknąłem. No cóż mojej odpowiedzi nie można było inaczej nazwać. Nie wiem czemu poczułem wściekłość, którą zazwyczaj po prostu ignorowałem. Nie miałem dzisiaj ochoty na żadną rozmowę. A może po prostu miałem zły humor? A co mnie to? Niech się dzisiaj wszyscy ode mnie odczepią. Skończył się cudowny, zawsze pomocny Naruto. Pora żebyście wszyscy zobaczyli, że w rzeczywistości mam was w...
Rozmyślanie przerwał mi nauczyciel, który uderzył dziennikiem w moją ławkę. Najwyraźniej mówił coś do mnie, a ja się po prostu wyłączyłem.
- O co chodzi? – zapytałem tym samym bezbarwnym głosem. – proszę pana. – dodałem po chwili ironicznie.
Spojrzałem na niego obojętnie. I poczułem chorą satysfakcję widząc, iż totalnie wyprowadziłem go z równowagi. Eh.. Ta wściekłość aż z niego emanowała. Gdyby złość miała kształt i barwę, pewnie wypływała by teraz z jego ust, oczu i uszu. Zaśmiałem się w duchu, gdy to sobie wyobraziłem. Czarna kleista maź wypływająca...
- Nie pozwalasz sobie na za dużo Uzumaki! – wydarł się, choć stał tuż obok mnie. Skrzywiłem się lekko i potarłem uszy.
- Mógłby pan nie krzyczeć? – spytałem przesłodzonym głosem, na co kilka osób zachichotało. – Głuchy nie jestem i nie chciałbym się taki stać wychodząc z tej sali. – Chyba uznali, że przesadziłem, bo niektórzy wciągnęli ze świstem powietrze, a inni zagwizdali z podziwem. Tak. Chyba przesadziłem. Ale teraz mam to gdzieś. To jego wina, nie powinien się wtrącać w nie swoje sprawy, tylko przejść do tej cholernej, nudnej lekcji.
- Zostaniesz po lekcji. – warknął ze złością. Pokiwałem głową na znak, że rozumiem nie podnosząc głowy i wróciłem do bazgrania w zeszycie. Iruka wściekły wrócił do prowadzenia lekcji. No, przynajmniej na jakiś czas się odczepił, ciekawe na jak długo.
Spojrzałem na zegarek, jeszcze 20 minut. Boże, jak ja nienawidzę WOS-u. Nudne tematy i w ogóle nic ciekawego. Tępym wzrokiem wpatrywałem się jak wskazówka powoli przesuwa się w stronę tej upragnionej liczby, lecz czas jak na złość płynął wolniej.
- Naruto Uzumaki – usłyszałem jakby z oddali głos mojego wychowawcy. – Powiedz mi jakie znasz subkultury. – no tak tematem dzisiejszej lekcji były subkultury. – Wymień co najmniej trzy. Na ocenę. – dodał. Eh.. złośliwość nie popłaca drogi nauczycielu, powinieneś to wiedzieć.
- Punki, rastamani, goci – powiedziałem bez namysłu. Cóż, uczyłem się do tej pory więc takie głupie pytania jakoś mnie nie zaskakują.
- Dobrze – mruknął zawiedzionym głosem Iruka. A mi się po prostu zachciało śmiać. Żałosny człowiek. Czy on myślał, że na takie banalne pytanie źle odpowiem? Co się dzieje z tymi ludźmi, chyba im odbija. To, że spóźniłem się i totalnie go olałem nie znaczy, że nagle wszystko zapomniałem. Żałosne. Powiedziałem sobie w myślach po raz kolejny.

Koniec lekcji. Nareszcie. Jeszcze tylko dwie godziny nauki, wigilia klasowa – czyste zło i będę mógł opuścić to chore miejsce. Czekałem aż wszyscy opuszczą klasę i podszedłem do nauczyciela.
- Słucham? – powiedziałem znów niezbyt mile.
- Co się z tobą dzisiaj dzieje? – zaczął spokojnie Iruka. Znów poczułem niepohamowaną wściekłość.
- Mówiłem już. Nie pana sprawa i niech pan mnie więcej o to nie pyta. Po prostu niech się pan odczepi. – warknąłem tylko i wyszedłem trzaskając drzwiami. – cholera – mruknąłem. Skąd ta ochota na rozwalenie wszystkiego i wszystkich? Ta szkoła to chyba największe zło jakie istnieje – przeszło mi przez myśl, gdy wpadło na mnie dwoje pierwszoklasistów. Spojrzałem na nich tak, że gdyby wzrok mógł zabijać, już leżeli by martwi. Przeprosili szybko i uciekli. Ruszyłem pod następną salę, cóż teraz biologia.
Byłem już prawie pod klasą, gdy podszedł do mnie Sasuke. No jeszcze drania mi tu brakowało – warknąłem w myślach przygotowując się na ostrą kłótnię.
- Cóż to wielki kujonowaty młotek spóźnił się na lekcję i nagle oduczył kultury – mruknął ironicznie brunet uśmiechając się podle. Chciałem go wyminąć, gdy ten złapał mnie za ręce i popchnął na ścianę. – Co zabrakło języka w gębie? Na lekcji byłeś przecież taki skory do rozmowy? – spojrzał mi w oczy i najwyraźniej zobaczył w nich coś czego się nie spodziewał, bo puścił mnie nagle i syknął tylko. – Ciesz się z tego co masz, a nie robisz z siebie ofiarę losu, młocie.
- Wal się na pysk draniu – warknąłem tylko i odszedłem zostawiając osłupiałego Uchiha na środku korytarza. Zaczynają mnie już ci wszyscy ludzie wkurwiać! No, bo do cholery, co go tak zdziwiło? Myślał, że co to ja nie umiem odpyskować? Szlak by ich wszystkich... Dzwonek. No nic. Trzeba przeboleć kolejną lekcję.
Siedząc w ławce i znów totalnie olewając cudownego blefera uczącego, tego jakże potrzebnego przedmiotu, jakim była biologia – Kakashiego. Zacząłem się zastanawiać, czemu nie odpowiedziałem brunetowi od razu. Cholera. Te oczy. Kurwa. Jak ktoś może być tak zajebiście seksowy, a jednocześnie taki.. No właśnie jaki? Podły? Nie, to za mało. On jest po prostu skurwielem. Nie wiedzieć czemu wyżywanie się i krzyczenie w myślach przyniosło mi w pewnym sensie ulgę. Odechciało mi się niszczyć wszystko co tylko widziałem. Ech.. nie ma to jak dobry sposób na odreagowanie. Przynajmniej Hatake, w odróżnieniu od Iruki, udał, że nie zauważył mojej zmiany nastroju. Zresztą co się dziwić. On wszystko wie. No może nie wszystko, ale po prostu wie, że nie mam rodziców, ani żadnej innej rodziny. W szczegóły nigdy nie wnikał, tak więc nie wie, ani kiedy umarli, ani dlaczego. Cholera! Znów te same myśli.
Próbowałem odrzuć do siebie te zgubne obrazy, które na moje nieszczęście zaczęły się pojawiać. Zdecydowałem, że muszę pomyśleć o czymś co zajmie mi myśli, byleby tylko nie myśleć o tym. I tak wróciłem do obrazu Sasuke. Heh.. Te jego słodkie wargi i czarne jak noc oczy. Ciekawe jak smakują te słodkie, jasne.. Stop! Cholera, o czym ja myślę. Spoko, jestem gejem, wiem to od jakiś czterech lat, przecież byłem w związku z.. Nie, nie mogę sobie o tym teraz przypominać. Pokręciłem głową, by odrzucić obraz, który właśnie napływał do moich myśli. Cholera. Dobra przyznaję się jestem gejem, ale no bez przesady, Sasuke nie może mi się podobać! Przecież to podły niezrównoważony drań!
Zadzwonił dzwonek obwieszczający zakończenie lekcji. Szybko się spakowałem i wyszedłem z klasy nim ktokolwiek inny zdołał się choćby ruszyć. Przecież notowali zapisane na tablicy zadanie domowe. Westchnąłem- coś ostatnio weszło mi to w nawyk. Tylko Kakashi potrafił zadać coś na święta. Skierowałem się pod salę, w której miały się odbyć ostatnie tego dnia zajęcia lekcyjne. Usiadłem i wyciągnąłem książkę. Otworzyłem na byle jakiej stronie i udawałem, że czytam, a pod salę zaczęły przychodzić kolejne osoby.

- Żałosny głupek – usłyszałem głos Sakury. Domyśliłem się, że zapewne był to komentarz dotyczący mnie. A w tym przekonaniu utwierdziło mnie zdanie wypowiedziane, przez jej najlepszą przyjaciółkę Ino.
- Ciszej, bo jeszcze usłyszy.
- A niech słyszy. – Różowo-włosa podniosła nieznacznie głos. – Najlepiej niech każdy się dowie, że Naruto jest pedałem! – Krzyknęła i oczy wszystkich nagle skierowały się w ich stronę, a później rozległy się szepty. Przewróciłem tylko oczami. A niech się dowiedzą. Mam to totalnie w dupie. Już nawet odechciało mi się udawać, że czytam i naprawdę zacząłem to robić.
- Nie masz na to dowodu! – rozległ się czyjś krzyk. Och! Pięknie, ktoś próbuje mnie bronić, po głosie rozpoznałem, że to zapewne Tenten, ale no cóż. Dziewczyna zaczęła przegraną walkę, bo ja jestem pedałem. Wyciągnąłem Mp3 i nim za muzyką znikły wszystkie dźwięki, usłyszałem, jak Haruno mówi, że ma moje zdjęcie, gdy całowałem się z innym chłopakiem. A później płynęły już tylko nuty mojego ukochanego zespołu.

 Dziewczyny zaczęły szykować stoły do wigilii klasowej, a ja, ignorując ciekawskie spojrzenia, po prostu usiadłem pod ścianą i przymknąłem oczy rozkoszując się głośnym brzmieniem mojej ukochanej muzyki rockowej. Po chwili, gdy już wszystko było gotowe, ktoś z hukiem otworzył drzwi. Musiał naprawdę włożyć w to sporo siły, bo gdy uderzyły w ścianę zagłuszyły nawet moją Mp3. Znudzony podniosłem wzrok i moje spojrzenie padło na wchodzących właśnie mężczyzn. Pierwszy niezwykle podobny do Sasuke, różnice były naprawdę nieznaczne, ale dla mnie to nie miało żadnego znaczenia, gdyż zdawałem sobie sprawę, że w drzwiach stoi nie kto inny, jak starszy brat drania – Itachi. Zaraz za nim do klasy wszedł Kakashi przepraszając Irukę za głośne wejście. Żałosne – to słowo od pewnego czasu staje się odpowiedzią mojej podświadomości na wszystko co dzieje się wokół. Nim opuściłem wzrok zauważyłem jeszcze smutne spojrzenie, jakim obdarzył mnie starszy Uchiha.
Wyłączyłem muzykę i skierowałem się do stołu, przy którym wszyscy już zasiadali. Zauważyłem, że początkowa radość Sasuke na widok brata, diametralnie zmieniła się we wściekłość.
- Czemu się tak na niego gapisz? – usłyszałem syk bruneta, siedzącego niedaleko mnie. Domyśliłem się, że słowa kieruje do swojego brata. Cóż począć Itachi wiedział wszystko. W końcu to on zajmował się sprawą moich rodziców.
- Nie bulwersuj się tak młody – padła miła odpowiedź i nareszcie odwrócił wzrok kierując go na młodszego Uchiha. Mnie też powoli zaczęła irytować ta sytuacja. Chciałem, żeby ta cała szopka już się skończyła. Postanowiłem się wyłączyć i do końca „imprezy” siedziałem cicho udając, że mnie nie ma.

Po wyjściu ze szkoły na parkingu wpadłem na Kakashiego i Itachiego. Przeprosiłem i już chciałem odejść, gdy usłyszałem głos bruneta.
- Czekaj. – odwróciłem się i skierowałem wzrok na niego. – Jak sobie radzisz?
- Nienajgorzej – odparłem pustym głosem. Nie jestem dzieckiem, żeby się o mnie martwić. Sam potrafię się zająć swoimi problemami – chciałem dodać, ale się powstrzymałem. Pożegnałem się i ruszyłem w drogę powrotną do domu. Po chwili rozmyśliłem się i skierowałem w stronę parku. Usiadłem na ławce chowając twarz w dłoniach. Chciało mi się płakać. Nie mam po co wracać i tak mnie nikt nie powita. Ujrzę to co zawsze, czyli pusty dom.
Poczułem pierwsze łzy wypływające spod zamkniętych powiek. Już się nie powstrzymywałem. Miałem dość. No bo przecież już pojutrze wigilia, dzień, który powinno się spędzać z rodziną, a ja jej nie miałem. Cholera! – krzyknąłem w myślach.
Ktoś usiadł obok mnie, ale nie chciało mi się otwierać oczu. Nie chcę teraz obok nikogo. Muszę być sam ze swoim bólem, bo nigdy się nie przyzwyczaję.
- Co znowu młocie? – usłyszałem ironiczny głos Sasuke. Jakby nie mógł być to ktoś inny! Czemu zawsze muszę na niego trafić?
- Nie twoja sprawa, teme. – usłyszałem własny głos, choć nie przypominałem sobie bym poruszał ustami.
Siedzieliśmy w ciszy, ale jemu to najwyraźniej nie przeszkadzało. Mi też nie, bo w danej chwili nie miałem ochoty z nikim rozmawiać.
Po chwili usłyszałem kroki i śmiech. Czy wszyscy musieli teraz wybrać się na spacer? Podniosłem głowę dokładnie w chwili, gdy zza zakrętu wyszła Ino i Sakura. No pięknie tylko ich tu jeszcze brakuje. Chciałem wstać, lecz nie zdążyłem. Usłyszałem tylko pisk i po chwili leżałem na ziemi, a na ławce obok Sasuke siedziała różowo-włosa. Pozbierałem się z ziemi. Lecz nim wykonałem choć jeden krok zielonooka spojrzała na mnie wściekła.
- Nie waż się próbować zrobić z Sasuke geja! Cioto! – krzyknęła do mnie.
- Odwal się, Kurwa! – odpowiedziałem i uciekłem. Chciało mi się płakać. Brunet sam obok mnie usiadł, a ona musiała się wydrzeć na cały park, tak, że wszyscy spojrzeli na mnie jak na jakiś wybryk natury. I gdzie ta jebana tolerancja? – zapytałem się w myślach.
Chodziłem bez celu ,aż zrobiło się strasznie późno. Postanowiłem więc wrócić do domu i położyć się spać. Przynajmniej jutro nie będę musiał widzieć tej suki.
Wszedłem do domu i od razu skierowałem się do mojej sypialni. Szybko przebrałem się w piżamę i wskoczyłem do ciepłego łóżka. Myślałem, że trochę potrwa nim zasnę, lecz najwyraźniej byłem bardzo zmęczony, bo od razu zasnąłem.

niedziela, 19 grudnia 2010

Info

Uprzejmie informuję, że od dnia 22.12 do 26.12 codziennie ukazywać się będą kolejne części opowiadania świątecznego. Taki drobny prezent. ;) Mam nadzieję, że wam się spodoba. Kolejna część głównego opowiadania ukarze się tak jak planowałam 28.12 .
Pozdrawiam!
Hilisme

poniedziałek, 13 grudnia 2010

Stracone Nadzieje cz.I r.4

Wiem, że zapowiadałam notkę na czwartek, ale niestety przez najbliższy tydzień (jeśli nie dwa), nie dam rady wrzucić kolejnej części tego opowiadania. Nie żebym się tłumaczyła, ale strasznie dużo mam na głowie. Nie martwcie się bloga nie zawieszę, a i na święta powinno mi się udać obdarować was jakimś opowiadaniem ;) Mam nadzieję, że się nie gniewacie. Liczę, że rozdział nie jest tak koszmarny jak mi się wydaje. Nie wiem co się dzieje z moją weną.


~~~~~~Stracone Nadzieje~~~~~~
Część I - Dwa życia
Rozdział 4 - Wypadek


Dzwonek wyrwał Sasuke ze stanu dziwnego zamyślenia. Otrząsnął się i spakował książki do torby. Podniósł się, a obok niego od razu pojawił się Kiba – wysoki szatyn o specyficznym poczuciu humoru.
-Hej stary – powiedział jak zawsze rozentuzjazmowany, uśmiechając się szeroko.
- Cześć – burknął brunet. – Co się tak szczerzysz jak głupi do sera? – ton jego głosu jak zawsze wskazywał, że nie ma zamiaru na rozmowę, ale kolega znał go na tyle dobrze, że wiedział, iż to tylko maska, której kruczowłosy nie zdejmował nigdy.
- No weź nie bądź taki naburmuszony – rzucił Kiba lekko i szturchnął Uchihe w rękę, ten posłał mu zabójcze spojrzenie, na co szatyn jedynie wybuchnął śmiechem. Kruczowłosy prychnął poirytowany. Towarzystwo zawsze go denerwowało, ale znosił kilku znajomych, bo należenie do elity zobowiązywało.
Szli w stronę szatni. Szatyn ciągle o czymś rozprawiał, lecz Sasuke nie słuchał, dopóki nie pojawiło się słowo impreza.
- Czekaj, możesz powtórzyć? Co za impreza? – Kiba spojrzał na niego jak na wariata.
- Mówię ci o tym od kiedy wyszliśmy z klasy! Nie mógłbyś choć raz mnie słuchać? – Krzyknął zdenerwowany, na co brunet tylko przewrócił oczami. Wiedział, że kolega nie będzie długo obrażony i za chwilę, zacznie mówić wszystko od początku, więc czekał. – No chodzi o tą imprezę, co dzisiaj u Nejiego jest – zaczął. – Tylko nie mów mi, że nie przyjdziesz! – Sasuke szybko zapewnił, że będzie, by dowiedzieć się reszty. – No więc, będzie ekstra impreza.. rodziców Hyugi nie będzie, więc będzie dużo miejsca. W sumie prawie cała szkoła jest zaproszona. A i będzie Sakura.. – zakończył uśmiechając się głupkowato. Brunet westchnął tylko i pokręcił zrezygnowany głową. „Z czego ten palant tak się cieszy” – pomyślał i poczuł, że zapowiada się długi dzień.
Wyszedł ze szkoły, pożegnał się z kolegą po raz kolejny zapewniając, że będzie na imprezie i wsiadł do swojego czarnego mercedesa. Ruszając spod szkoły mrugnął jeszcze Kibie neonami, co oznaczało, iż nie powinien się martwić. Zaczął myśleć nad pojawiającymi się na nowo wspomnieniami z dzieciństwa.
Jechał nie zwracając uwagi na to co dzieje się na drodze i to był błąd. Na drogę wyleciała piłka, a za nią wyskoczył jakiś chłopiec. Jego oczy rozszerzyły się w przerażeniu, a Sasuke nacisnął hamulec, uderzając w chłopca, zatrzymał się z piskiem opon trzy metry za miejscem, w którym na drodze pojawiła się piłka. Wyskoczył z samochodu przestraszony, tym co się działo i podbiegł do leżącego na ziemi malca.
Kucnął obok sprawdzając czy dziecko oddycha. Na szczęście żył, ale z rany na skroni kapała krew. Brunet wyciągnął telefon i zadzwonił na pogotowie. Na oko chłopiec miał około 5 lat, więc taki wiek podał pielęgniarce. Z gardła poszkodowanego wydobył się cichy jęk bólu. „Może mieć wstrząs mózgu”- zauważył w myślach Sasuke i skrzywił się lekko. „No teraz to już mam przejebane”.
Nie myśląc zbyt dużo, wrócił do samochodu i odjechał z miejsca zdarzenia. Był tak zdenerwowany, że nie zwrócił uwagi na ograniczenie prędkości. Usłyszał za sobą sygnały, a w lusterku odbijało się niebieskie światło. „Nie mogą teraz obejrzeć mojego samochodu. Nie przy tej plamie krwi na przednim zderzaku”. Przełknął głośno ślinę i przyspieszył. Kierował się w kierunku tej części miasta, której nie znał. „Będzie ciężko ich zgubić na nieznanym terenie”
Przejechał most, na którym nikogo nie było. ”To dziwne jest przecież wcześnie” – pomyślał, ale jechał dalej. Dopiero po chwili zorientował się, że policjanci stoją po drugiej stronie i nawet nie próbują ścigać go dalej. „ O co tu do cholery chodzi?” Zatrzymał się i wysiadł z samochodu.
W zaledwie kilku sekundowej chwili, pojawiło się przy nim trzydziestu ludzi. Przed szereg wyszedł rudy i zmierzył go chłodnym wzrokiem. Po Sasuke przeszły dreszcze. Jeszcze nigdy nie widział tak pustego i pozbawionego wszelkich uczuć spojrzenia. Sam przybierał maskę obojętności, ale to już było mistrzostwo.
- Co z nim zrobimy szefie? – Zapytał jakiś chłopak stojący po prawej.
- Chyba pozbędziemy się. – powiedział ktoś po lewej.
Rudzielec się nie odezwał. Wzruszył ramionami, co inni uznali za słowa: róbcie co chcecie.
„Już po mnie”. Pierwszy raz był naprawdę przestraszony, czego oczywiście nie mógł dać po sobie poznać. Więc stał z obojętną miną i patrzył, jak tamci wyciągają różnego rodzaju bronie.
Jeden z nich skoczył, by zadać pierwszy cios, ale został powstrzymany, gdyż pojawili się kolejni i otoczyli Sasuke pilnując by nikt nie zaatakował. Przed rudzielcem stanął blondyn.
- Witaj Shukaku. – powiedział bezbarwnym głosem, od którego Sasuke przeszły dreszcze.
- Witaj Lisie, czy jak wolisz Kyuubi – Rudy schylił się przed Kitsune. – Co cię sprowadza w te rejony? I do tego z drużyną? – Blondyn przesunął spojrzeniem ludzi stojących wokół. Machnął na nich ręką. Wszyscy odeszli niezadowoleni i już po chwili dwie grupy znikały za rogiem ulicy.
- Kto to? – spytał patrząc w stronę Sasuke.
- Nie wiem, ale przekroczył most. Ścigali go. Wiesz, że to nasz teren. – rudy wzruszył ramionami.
- Wracaj do domu i więcej się tu nie pojawiaj jeśli ci życie miłe. - Nie zwrócił uwagi na ostatnie zdanie rudzielca.
Sasuke dopiero po chwili zrozumiał, co zostało do niego powiedziane, ale wciąż stał jak sparaliżowany, patrząc w stronę Lisa. Wyglądał znajomo, a jednocześnie jak z innego świata.
- Jeśli mogę wiedzieć. Kim jesteś? – Spytał brunet – Chciałbym poznać imię swojego wybawcy.
Naruto pierwszy raz skierował swój wzrok wprost w oczy Uchihy. Lazurowe spojrzenie napotkało onyksowe, ale żaden z nich nie dał po sobie poznać, iż wydają się więcej niż znajome.
- Jestem Lis, dla niektórych Kyuubi. Uciekaj, bo wkrótce skończy mi się cierpliwość.
Sasuke szybko wsiadł do samochodu, wciąż słysząc wypowiadane pustym głosem słowa. Rzucił jeszcze jedno spojrzenie w stronę blondyna i odjechał. „Jeszcze dzisiaj impreza."-westchnął - "Ciekawe co z tym dzieciakiem?” zapytał siebie, przypominając powód, przez który się znalazł po tamtej stronie mostu.

Następny rozdział pojawi się 28.12.2010
( wybaczcie, że tak późno, ale jeśli się wyrobię, to wrzucę specjalne opowiadanko max.4 rozdziały na święta. Mam nadzieję, że sie nie gniewacie ó.ó)
Serdecznie zapraszam

środa, 1 grudnia 2010

Stracone Nadzieje cz.I r.3

Po pierwsze dziękuję za komentarze i każdej osobie, która to komentuje dedykuję dany rozdział.
Dreigo - Ja nie miałam na myśli, że on zabił Bóg wie ilu ludzi, ale zdaję sobię sprawę, że można to było tak odebrać. Miałam na myśli raczej to, w jaki sposób się ich pozbył i jak ważni oni byli dla innych gangów. :) A i przepraszam, że akcji jak na razie brak. Wkrótce się to zmieni. Dzięki za komentarz.
Daimon - Dzięki za wyrozumiałość xD
Do_ris - Tobie też dziękuję za podniesienie na duchu :)
Wróciłam z Francji, lecz mimo, iż chciałam wrzucić następny rozdział za tydzień, nie dam rady. Jak to mówią zaległości, zaległości, zaległości... :(
Zapraszam na kolejny rozdział.
~~~~~~Stracone Nadzieje~~~~~~
Część I - Dwa życia
Rozdział 3 - Partner?
Naruto wszedł do sporego budynku, który był siedzibą gangu Konoha. Nim jednak dostał się do pomieszczenia, w którym wszyscy na niego oczekiwali, przeszedł przez rząd zabezpieczeń, a każdy jego ruch w korytarzu zapisywany był od razu przez czterdzieści osiem kamer umieszczonych tak, by nie pozostawiać czarnych punktów. Za sprawą Lisa Liść miał możliwości by wyposażyć się w najnowsze osiągnięcia techniki i zmniejszyć niebezpieczeństwo ze strony innych szajek. Kwatera główna Konohy była znana jako najbezpieczniejsze miejsce w Tokio. Przywódcy innych grup za wszelką cenę starali się znaleźć słaby punkt tej ochrony, lecz ich wysiłki zakończyły się porażką. Nawet brak zasilania nie osłabił by systemu, gdyż gang miał swoje własne zapasowe źródło zasilania wewnątrz kryjówki. Kiedyś ktoś powiedział, że próba włamania do siedziby Liścia, jest niczym próba nauczenia psa mówić. Ta obrona po prostu nie posiadała słabych punktów. Nic dziwnego skoro w kieszeni Konohy siedzieli wszyscy najlepsi informatycy, mechanicy i elektronicy nie tyle Tokio co całej Japonii.*

Gdy Kitsune nieśpiesznie wszedł do pokoju, wszystkie osoby skierowały spojrzenie na niego. Nie przejęty takim powitaniem Lis, zamknął drzwi, przeszedł przez pokój i usiadł w najbardziej oddalonym fotelu. Zdawał sobie sprawę, że wszystkie oczy śledzą każdy jego ruch, pierwsze co zauważył, to fakt, że wyrażają nieziemski wręcz szacunek graniczący z czcią. Ale wiedział, że za tym kryje się coś więcej, każdy z zebranych wyrabiał sobie właśnie o nim jakąś opinię, oceniali go. Po niektórych przemykał cień zdumienia, że ten sławny Kyuubi, będący żywą legendą, jest zaledwie nastolatkiem możliwe że niewiele starszym, bądź też młodszym, od ich własnych dzieci.
Młodzieniec sprawiając, że nie zwraca uwagi na przyglądających się mu ludzi. Spokojnie odpalił papierosa. Zauważył wszystko co mu było potrzebne, by mieć pewność, że w razie nieprzyjemnej sytuacji może ich wszystkich po prostu zabić. Myśl ta nie zrobiła na nim wrażenia. Dawno już przyzwyczaił się do jedynego uczucia towarzyszącego mu w życiu. Pustka, która z każdym dniem mocniej oplatała serce blondyna swą czarną nicią. Samotność była jedynie skutkiem tego co czuł.
- No więc? – Odezwał się w końcu słowa swe kierując do zarządzającej Konohą Tsunade. Szefowa była kobietą po pięćdziesiątce wyglądającą na, w najgorszym wypadku, trzydzieści pięć lat. Miała trudny charakter i często wybuchała, ale wszystkich swoich podwładnych traktowała uczciwie i sprawiedliwie, u niej nie istniały ulgi. Przyjrzała się swoimi brązowymi oczami Lisowi, który odwzajemnił spojrzenie. Na moment spotkały się brązowe i niebieskie oczy, każde wyrażające co innego, ale znające się doskonale. Aż w końcu babcia** odezwała się tak, by wszyscy usłyszeli.
- Potrzebuję osoby, która choć po części przypomina Kitsune. Chodzi oczywiście o precyzje i dokładność wykonywania rozkazów. –przerwała na chwilę. – No i umiejętności. – zamilkła rozglądając się po wszystkich zgromadzonych.
Naruto spojrzał na nią jak na wariatkę. Co do niby miało znaczyć, czyżby pierwszy raz w życiu zwątpiła w jego możliwości? Wiedział, że ludzie mówią na niego Kyuubi, czasem był z tego dumy. Ale co to niby miało znaczyć.
- Nie potrzebuję pomocy w żadnym zadaniu – zauważył odzywając się pustym, niemal obojętnym głosem, od którego zgromadzonymi ludźmi wstrząsnął dreszcz. Czego? Strachu raczej nie. Po prostu poczuli, jakby w serce wbito im nóż, jakby sam ten dźwięk mógł ich zabić. W spojrzeniach niektórych błysnęła litość, zgaszona momentalnie po spojrzeniu na chłopca. To tylko dzieciak, myśleli, ale mimo wszystko.. no właśnie, co mimo wszystko. To uczucie jakie pozostawił po sobie ten głos. Szczęście, radość, nadzieja znikły wraz z pojawieniem się w powietrzu tego dźwięku. Jedyne co można było wyczuć to pustka. Brak... czegokolwiek. Nikt się nie odezwał, niektórzy wstrzymali nawet oddech.
Tsunade spojrzała w cudowne niebieskie oczy chłopca, o odcieniu lapis lazuli. Czegoś jej w nich brakowało, było to coś, czego ona nigdy nie widziała. Była pewna, że znikło tuż przed tym jak go przygarnęła. W jej spojrzeniu przez niezwykle krótką chwilę można było dostrzec głęboki ból. Już dawno zauważyła jak wielki wpływ miał ów dzieciak na otaczający go świat. Ludzie podświadomie wiązali się z nim, a i jego „cele” nie miały mu za złe jego czynów. Nie widziano w nim zła, choć bano się go. W sumie jak się dłużej zastanowić, bano się śmierci, samego chłopca zaś traktowano jak wysłannika piekieł. Był niczym kat, bez uczuć, bez nadziei na lepsze jutro. Lecz nie skarżył się, nie płakał. Był obojętny na świat, na uczucia, na ludzi.
- Tu nie chodzi o to, iż brak ci umiejętności – odezwała się Tsunade, znajdując się nagle w centrum uwagi. – Nowa szajka, stała się niezwykle silna w zbyt krótkim czasie, zjednała przeciw nam wszystkie pomniejsze grupy, które do tej pory nie mogły zaistnieć. Ponoć Akatsuki zostało założone, przez jednego z najbardziej znanych ludzi w Tokio – spojrzenia wszystkich mówiły jedno : Przez kogo? Tsunade westchnęła, co nie zwróciło bynajmniej uwagi Naruto, który patrzył na powoli zachodzące słońce. – Uchiha Madare.
Reakcja zgromadzonych na to nazwisko była nieprzewidywalna, jedni złapali się za głowę, inni wciągnęli głośno powietrze, a do blondyna powoli docierało to co usłyszał.
Uchiha? Naprawdę wymówiła to nazwisko znane mu sprzed lat. Nie, niemożliwe. A jednak. Słońce, znajdowało się już na granicy horyzontu tworząc cienką linię białego światła. Chmury zaróżowiły się, a niebo zaczynało przybierać kolor ciemnej purpury. Jak wtedy, gdy osoba, którą uważał za przyjaciela, po prostu uciekła, broniąc się w ten sposób przed trudną do zrozumienia prawdą. Siedział sam na huśtawce, aż niebo stało się takie jak teraz. Ojciec załamany siedział w domu i przechodził ciężkie stadium depresji. A mały Naruto po prostu patrzył. Patrzył jak wraz z zachodem słońca odchodzi jego nadzieja i radość z życia, miał wtedy pięć lat.
- Mam kogoś, kto będzie doskonałym partnerem Lisa – odezwał się przywódca Suny, skupiając uwagę wszystkich. – Jest naszym asem w rękawie tak jak waszym Kyuubi – według niektórych obecnych pozwolił sobie na zbyt wiele używając tego określenia przy blondynie, ten jednak puścił mimo uszu to określenie. – Nazywa się Gaara, lecz jest znany również jako Shukaku. – Wszyscy zamilkli. Chłopak, o którym mowa był prawie równie znany co Naruto. Jednakże niewiele mu brakowało do precyzji i finezji jaką posługiwał się w swych zadaniach Lis. Wielu uważało, że Gaara stanie się następcą blondyna, gdy ten uda się na emeryturę. Aczkolwiek wiadomo było, iż są w podobnym wieku. Mówiono, że mają takie same oczy, w których nie widać nic, lecz mimo wszystko to Naruto pamiętano nie chłopca o czerwonych niczym krew włosach i zielonych podkreślonych czarnymi kreskami oczach. Dlaczego tak się działo? Czym blondyn zasłużył na szacunek? Nikt nie potrafił tego określić, wydawało się, iż wpływ na to miało to, jak Lis podchodził do ludzi oraz widoczna na pierwszy rzut oka samotność chłopaka i ta koszmarna, uderzająca w serce pustka bijąca z jego oczu.
Naruto zastanowił się chwilę. Prawdę powiedziawszy zawsze chciał poznać tego chłopaka, może on byłby w stanie zrozumieć jego samotność i choć trochę zapełnić pustkę w jego sercu. Tak bardzo chciał mieć jakiegoś przyjaciela, który by mu pomógł. Czarny węzeł na jego sercu poluźnił się lekko. Czy naprawdę chcę żyć nie istniejąc? Zapytał chłopak sam siebie, choć sam nawet nie rozumiał, o co chodziło w pytaniu, które pojawiło się w jego głowie.
Zwrócił wzrok w stronę zgromadzonych. Wszyscy przyglądali mu się jakby w oczekiwaniu.
- Niech przyjdzie jutro. Wtedy podejmę ostateczną decyzję – większość obecnych odetchnęła z ulgą.


*Elita wyżej wymienionych zawodów, na ogół mieszka, pracuje lub często odwiedza Tokio, mając układ z najsilniejszym gangiem (który dodatkowo dużo płaci xD), daje im poczucie bezpieczeństwa (przyp. autora)
Tak Naruto nazywał Tsunadę gdy rozmawiali w cztery oczy, gdyż zastąpiła mu część dawnej rodziny przygarniając do swojego gangu i szkoląc na znakomitego szpiega, skrytobójcę, gangstera..

Następny rozdział pojawi się 16.12.2010 - jeszcze raz dziękuję za komentarze
( Do niecierpiwych: "W następnym rozdziale akcja ruszy :P" )
Serdecznie zapraszam