Info

To moje pierwsze przedsięwzięcie tego typu więc prosiłabym o dość łagodne komentarze, krytyka nie jest bynajmniej zła ale w ograniczonych ilościach i bez użycia wulgaryzmów. Treść może zawierać elementy yaoi więc jeśli komuś to przeszkadza niech grzecznie opuści tę stronkę bez pozostawiania zbędnych śladów. Wulgarne i obrażające właścicielkę, bądź innych użytkowników komentarze zostaną natychmiastowo usunięte.

czwartek, 23 grudnia 2010

Czar Świąt 2/5

Dziękuję za tak miłe komentarze :)
Kauru - Też nie przepadam za cukierkowymi historyjkami, po za tym na moje opowiadania często wpływa mój humor. Osobiście nie przepadam za świętami, więc nie umiałabym w tym czasie napisać jakiejś słodkiej, radosnej historyjki. Mam nadzieję, że nie będzie ci to przeszkadzać. :)


Opowiadanie świąteczne
"Czar świąt"

Nastoletni blondyn stoi na środku wielkiej polany. Księżycowe światło pada prosto na niego. Podchodzę bliżej. Kto to? To ja? Świadomość własnego bytu znikła wraz z wejściem na polanę. Chłopak stojący przede mną wznosi wzrok i patrzy na gwiazdy. Jest taki znajomy, a jednak nieznany. Uśmiech przyozdabiający jego twarz jest uśmiechem szczęśliwej osoby. Kim on jest? Pytanie pojawia się wraz z przypływem chwilowej świadomości i znika wraz z nią. Na polanę wbiega nastolatek o rudych włosach. Przez moment patrzy smutnym spojrzeniem na blondyna, po czym uśmiecha się szeroko i rzuca mu w ramiona. „Mój aniele” – słowa zapamiętane z przed kilku lat pojawiają się w mojej podświadomości, lecz uciekają nim zdążę połączyć je z konkretnym wspomnieniem. Po chwili zza drzew wychodzi małżeństwo i wita się z synem. Bo blondyn to ich syn, prawda? Podświadomie wiedziałem, że to prawda. Rudowłosa kobieta śmieje się z żartu opowiedzianego przez starszą kopię chłopaka. Chwilę później śmiali się już wszyscy. A ja patrzyłem na to pustym wzrokiem.
Sceneria się zmieniła. Więc jednak to sen – pomyślałem wchodząc wraz ze szczęśliwą rodziną do domu. Mojego domu. – podpowiedział mi w głowie jakiś głosik. Wszyscy zasiedli do kolacji. Stanąłem z boku niepewny czy mogą mnie zobaczyć. Głupi, przecież to wspomnienia – skarcił mnie w myślach ten sam głos. Wspomnienia? Ale czyje? Brak świadomości istnienia nie pomagał znaleźć odpowiedzi. Blondyn podał prezent rudemu i uśmiechnął się gdy tamten rzucił mu się na szyję. Czy zwykły prezent może wzbudzić tyle radości? Kolacja dobiegła końca. Rodzina postanowiła się przejść na spacer. Blondyn przebiegł na drugą stronę ulicy, gdzie rozpoczynał się park. Rodzice i rudzielec szli tuż za nim. W pewnym momencie chłopak się odwrócił i zobaczył ich właśnie na środku pasów. Zza zakrętu wyjechał samochód. Kierowca musiał być pijany i do tego sporo przekraczał dozwoloną prędkość. W oczach blondyna pojawił się strach, lecz ludzie na pasach jeszcze niczego nie zauważyli. Chłopak coś krzyknął. Głowy wszystkich zwróciły się w stronę samochodu. Rozległ się huk.

23.12
Obudziłem się zlany potem. Spojrzałem na zegarek. Wskazywał czwartą rano. Wstałem i udałem się do łazienki. Trzęsącymi się rękoma odkręciłem kran i zmyłem z siebie resztki snu. Wróciłem do sypialni i wyciągnąłem z szafy ubrania. Wszedłem pod prysznic i odkręciłem lodowatą wodę. Spływała po mej twarzy mieszając się ze słonymi łzami. Cholera! Dlaczego znów pojawił się ten koszmar. Od sześciu miesięcy nie dręczył mnie ten sen, a teraz wrócił. Co ja takiego zrobiłem? Czemu to musi mnie nękać co noc?
Wyszedłem spod prysznica czując, że zaczyna robić mi się zbyt zimno. Lepiej żebym nie zachorował na święta, bo nikt mi nawet nie pomoże. Uderzyło mnie znaczenie moich myśli. Jestem sam. Jeśli będę potrzebował pomocy, nikt mi jej nie da. Z moich oczu znów zaczęły płynąć łzy. Dziwne myślałem, że mi się już skończyły. Uspokoiłem się i udałem do kuchni przygotować jakieś śniadanie. Otworzyłem lodówkę i mina mi zrzedła. Cholera! Nawet nic do jedzenia nie mam. Skrzywiłem się mimowolnie. Zawsze ledwo wiązałem koniec z końcem i do tej pory żyłem jedynie z pieniędzy przepisanych przez opiekę społeczną. Pracy nie miałem, bo pracodawcy uważali, że za młodo wyglądam i mogą mieć problemy. Dobrze, że chociaż na koncie rodziców jest sporo odłożonych pieniędzy, ale nie mogłem ich na razie wyciągać, musiałem poczekać aż skończę 21 lat. Wróciłem do pokoju po portfel przelotnie spoglądając na zegarek. Cóż piąta rano. Mam szczęście, że mieszkam dwie przecznice od całodobowego supermarketu. Wyszedłem z postanowieniem, iż teraz kupię tylko produkty na śniadanie i obiad, a większe zakupy zrobię o normalnej porze.
Gdy otworzyłem drzwi uderzył mnie podmuch zimnego powietrza. Mimowolnie zatrzęsłem się i szybko je zamknąłem. Wróciłem do pokoju po kolejną bluzę, a w przedpokoju ubrałem jeszcze kurtkę, szalik i rękawiczki. Tak przygotowany wyszedłem z domu. Jak się przeziębię to nie wiem co zrobię. – pomyślałem zauważając, że oczywiście musiałem zapomnieć czapki. Jakby mama żyła pewnie by mi o niej przypomniała. Starałem się odgonić to wspomnienie, ale nie udawało mi się. Z ponurą miną skierowałem się w stronę marketu. Uszy to mi chyba zamarzną – zganiłem się w myślach.
Odetchnąłem z ulgą wchodząc do sklepu. Nie ma to jak ogrzewanie. Zbladłem gdy o tym pomyślałem. Cholera!.. Rachunek. Jak dzisiaj go nie zapłacę, to na święta odłączą mi prąd i ogrzewanie. Za wodę płaciłem na początku miesiąca. Chyba. Rozmyślając szedłem wzdłuż półek z różnego rodzaju świątecznymi prezentami. Krzywiąc się za każdym razem, gdy na nie spojrzałem. Święta bez rodziny są jak morze bez wody, po prostu nie istnieją. – Powiedziałem w myślach i podszedłem do półek z bułkami. Wybrałem najtańsze i stwierdziwszy, iż bardziej opłaca mi się wziąć więcej bułek i zjeść je bez niczego, niż kupować dodatkowo jakiś ser, czy wędlinę, napakowałem ich całą reklamówkę. Po drodze rzuciłem jeszcze okiem na profesjonalne zestawy malarskie i już po chwili byłem przy kasie. Zapłaciłem i gdy miałem wychodzić wpadłem na kogoś.
- Przepraszam – wystękałem, patrząc na porozsypywane na ziemi bułki. Fajnie! Na drugie nie mam. Skrzywiłem się mimowolnie, nie podnosząc wzroku z mojego niedoszłego śniadania. Cóż, w takim razie do obiadu niczego nie zjem. Ta myśl przeraziła mnie i zacząłem zbierać bułki z ziemi. Wole zjeść takie niż głodować!
- Może ci pomóc – usłyszałem znajomy głos. Itachi! Nie no bomba, zrobiłem z siebie biedaka przed bratem tego... tego drania.
- Nie, dziękuję – mózg podświadomie wydał polecenie, by z mego gardła wydobyły się te dźwięki. Wstałem szybko i nawet nie spojrzawszy na bruneta opuściłem sklep.


Doszedłem do domu. Gdy spojrzałem na większość brudnych i rozmokniętych bułek, zachciało mi się płakać. Dlaczego to życie jest takie chore?! Czemu choć przez moment nie mogę poczuć się szczęśliwy. Jeśli spytacie, czy już wtedy wiedziałem, że zaznam chwile radości z człowiekiem, którego jawnie nienawidziłem. Powiedziałbym wam, że jesteście chorzy umysłowo. Nie sądziłem również, że życzenie spełni się dosłownie. Ale za bardzo odbiegamy w przyszłość.
Wyrzuciłem połowę zakupów, które nie nadawały się do spożycia, a resztę pochłonąłem w zastraszająco szybkim tempie. Rzuciłem okiem na zegarek. Dochodziła dziewiąta. Pokręciłem się chwilę po domu, po czym nie mogąc znaleźć sobie w nim miejsca, ubrałem się i wyszedłem zapłacić zaległe rachunki. Nim jednak dotarłem do poczty, podliczyłem posiadaną ilość gotówki. Nie było tego za wiele. Pewnie skończy się przed nowym rokiem. Byłem coraz bardziej załamany. Kolejną gotówkę dostanę dopiero trzeciego stycznia. Cholera! Jest dwudziesty trzeci grudzień!! Jak ja mam niby przeżyć za te marne grosze ledwie starczające na JEDEN porządny obiad? Mi to musi wystarczyć na dziesięć dni. Dziesięć jebitnie długich dni! Cholera!
Wszedłem na pocztę i zapłaciłem rachunki. Załamany udałem się do domu. Jest jeszcze jeden jedyny sposób, żeby coś zarobić i przeżyć jakoś do końca miesiąca. Stanąłem w progu mojego pokoju i patrzyłem na leżące wszędzie obrazy. Moje dzieła. Zgarnąłem wszystkie te, które przedstawiały radosne sytuacje i kilka ze smutnymi, po czym wyszedłem kierując się do parku. Może ktoś je kupi. Zacząłem się poważnie zastanawiać czy nie jestem głupi. W końcu nadzieja matką głupich jest. A ja miałem tą chorą nadzieję, że coś sprzedam. Westchnąłem i usiadłem na jakiejś odśnieżonej ławce, ustawiając uprzednio obrazy. Ludzie przechodzili obojętnie, lub zatrzymywali się na chwilę by je podziwiać. Nikt niestety nic nie kupił.


Dochodziła dwunasta, a ja już od trzech godzin odmarzałem sobie tyłek na tym mrozie, ale nie miałem zamiaru się poddać. Nie dopóki nie sprzedam choć jednego obrazu. Trząsłem się z zimna i chuchałem na powoli zamarzające dłonie. Gdybym jeszcze miał jakieś nadające się do użytku rękawiczki. Westchnąłem cierpiętniczo. Podeszła do mnie para zakochanych. Spojrzeli z litością i współczuciem.
- Sam je namalowałeś? – przytaknąłem niezdolny do odpowiedzi zsiniałymi ustami. – Chcemy kupić ten. – Wskazał na obraz przedstawiający parę trzymających się za dłonie ludzi, kierujących się w stronę zachodzącego słońca. Wymówiłem cicho cenę, lecz on dał mi dwa razy więcej.
- Nie mam wydać – mruknąłem, na co mężczyzna uśmiechnął się miło i pokręcił głową na znak, że nie oczekuje reszty. Wymusiłem uśmiech dziękując tym samym za ratunek. Choć oni o tym nie wiedzieli.
Po półgodzinie sprzedałem już trzeci obraz. I zauważyłem na końcu ścieżki zmierzającego w moją stronę bruneta. Nie! – jęknąłem w myślach. Tylko nie znów Itachi. Niestety na moje nieszczęście to był starszy z braci Uchiha.
- Hej młody! – uśmiechnął się na mój widok, a ja zmierzyłem go tylko poważnym spojrzeniem. – Co tu tak siedzisz? Sprzedajesz to? – Spytał jakby dopiero zauważył leżące na ławce obrazy. Kiwnąłem głową przytakując. – Ty to narysowałeś? – Zrobił wielkie oczy, gdy odczytał podpisy na każdym obrazie.
- Tak.
- Mógłbym jeden kupić? – zapytał, a ja ponownie potwierdziłem. Spojrzał na wszystkie i uśmiechnął się. – Ten spodobałby się Sasuke – wskazał na namalowaną na płótnie śmierć nie pozwalającą przejść przez bramę dziecku, mimo, iż za nią stali jego rodzice uśmiechając się smutno. Wzdrygnąłem się. Na szczęście tego nie zauważył. – Nie mogę się zdecydować pomiędzy tymi dwoma. – pokazał odpowiednie obrazy. – Ale chyba wezmę ten. – Dał mi do zapakowania malunek przedstawiający pejzaż letni, gdy płatki sakury wirują w powietrzu. Zapłacił, spojrzał na mnie tak jakoś smutno i odszedł.
Odetchnąłem z ulgą. Ten człowiek źle na mnie wpływa. Nie znoszę litości i współczucia, a on całym sobą pokazuje mi jaki to ja jestem biedny. Poczułem wściekłość, ale opanowałem się. Przeliczyłem zarobione pieniądze. Trzy z czterech osób dokonujących zakupu zapłaciły dużo więcej niż wynosiła proponowana przeze mnie cena, więc miałem wystarczająco środków, by bez głodówki przeżyć następnych dziesięć dni. Nie miałem na tyle, by móc beztrosko wydawać, ale „coś” to więcej niż „nic”. Zebrałem obrazy i wstałem. Poczułem nieprzyjemne mrowienie w nogach. Nadal trząsłem się z zimna i wiedziałem, że w domu muszę wziąć gorącą kąpiel. Jakbym teraz zachorował nie starczyłoby mi na leki. Szybkim krokiem, mimo uciążliwego bólu odmrożonych nóg, skierowałem się w stronę mojego domu.


Odetchnąłem głęboko czując ciepłą wodę spływającą po moim ciele. Ech.. Przynajmniej rachunki spłacone. Nie zamarznę z braku ogrzewania i od czasu do czasu mogę brać trochę dłuższą ciepłą kąpiel.
Ta, a później narzekać na wysokie rachunki.
Oj tam, do tej pory tak robiłem i jeszcze żyję.
Sprzedając prace swojego życia, zamiast stawać się artystą.
Zagryzłem wargę. Coraz gorzej ze mną. Zaczynam gadać sam do siebie. Cholera! Czy to przez tą całą samotność? Wyszedłem spod prysznica i wytarłem się puchatym ręcznikiem. Założyłem szybko ubrania, żeby nie nastąpiła utrata ciepła i wskoczyłem do łóżka przykrywając się kołdrą i kocem. Co z tego, że jest środek dnia. Muszę chwilę odpocząć i się wygrzać, żeby nie zachorować.
Gapiłem się w sufit rozmyślając.
Jakby to było być częścią społeczeństwa? Nie widzieć nienawiści, pogardy, obojętności? Życie na uboczu, będąc wykluczonym przez system jest przereklamowane. I nie zawsze daje nam radość. Stop! To daje radość tylko masochistom. Ale ja taki nie jestem. Chciałbym choć na chwilę zaznać znów szczęścia. Kolejny raz tego dnia pomyślałem o moim życzeniu.
Prychnąłem pod nosem. Ja i szczęście. Chyba tylko w snach. Musiałby się stać cud by to życzenie, czy może jednak marzenie, się spełniło.
- Przysięgam na wszystko co mnie otacza, że oddałbym wszystko cokolwiek posiadam i każdą minutę mojego życia, za chwilę szczęścia.
Nie wiedziałem, że ta deklaracja kiedykolwiek może się spełnić, że będę musiał dotrzymać przysięgi. Wtedy liczyła się tylko satysfakcja, że udało mi się na głos wypowiedzieć życzenie i się przy tym nie popłakać.


Wstałem i postanowiłem w końcu udać się do tego marketu po jakieś składniki, z których mógłbym stworzyć coś na wzór obiadu. Ubrałem się ciepło, tym razem nie zapominając o czapce i wyszedłem z domu. Kolejny raz tego dnia mróz uderzył mnie w twarz, powodując niekontrolowany wstrząs z zimna. Pokręciłem zrezygnowany głową. Nie ma to jak nie panować nad swoim ciałem.
Nie śpieszyłem się. Zresztą po co miałbym to robić. Nikt już nie czekał na mnie w domu jak jeszcze dwa lata temu. Nie miałem już matki, która codziennie powtarzała bym się ciepło ubierał, żeby nie zachorować. A gdy już się zdarzyło, że dopadła mnie choroba, dbała o mnie. Nie miałem już ojca, który każdego dnia witał mnie uśmiechem i chwalił przy swoich znajomych, który zawsze starał się być dobrym ojcem. I w końcu nie było też GO, jedynego chłopaka, którego pokochałem, który znaczył dla mnie tyle co rodzice, który był moim celem w życiu. Chyba nigdy nie zrozumiem, jak ułamek sekundy, jeden głupi ludzki błąd, ludzka głupota i zwykły pech, mogły doprowadzić do takiej tragedii. Czyż świat nie jest bezsensowny? Czasem mam ochotę szczerze się śmiać i bynajmniej nie ze szczęścia, a z tego jak wszystko potrafi się spierdolić w ciągu jednego dnia.
Nagle wybuchłem śmiechem. Boże! Śmieję się „życiu” w twarz, gdy ono mnie leje. To chyba jedyne co mi pozostało. Nawet gdy będę już leżał na dnie, pozostanie mi mój śmiech.
Doszedłem do sklepu i szybko wybrałem najpotrzebniejsze produkty. Cóż musiałem się zaopatrzyć na cztery dni, gdyż od jutrzejszego wieczoru sklepy zostaną pozamykane. Uginając nogi pod wpływem ciężaru reklamówek skierowałem się w stronę drzwi, w których potrącił mnie jakiś rozpędzony człowiek. Warknąłem pod nosem przekleństwo. Kurwa! Znów muszę zbierać jedzenie z ziemi. Dobrze, że tym razem nie ma nic, co by leżało na wierzchu. Wszystko pięknie po pakowane w różnego rodzaju pojemniki.
- Patrz jak łazisz młocie! – usłyszałem znienawidzony głos. Dziwne, ale nie poczułem się wściekły tylko załamany. Do cholery! Co za popierdolony dzień! Czy jutro naprawdę jest wigilia, czy to jakiś chory żart?
Podniosłem wzrok kierując spojrzenie w stronę onyksowych oczu. Nie miałem już siły. Widziałem na jego twarzy zdziwienie. Cóż nie często widuje się w moich oczach taki smutek, jaki on musiał zobaczyć teraz.
- Spoko, ale ty się następnym razem tak nie śpiesz. – Znów stanęło mi przed oczami wspomnienie śpieszącego się pijanego kierowcy i moich rodziców wraz z „nim” na pasach. Zamrugałem odganiając je. Po czym podniosłem torby i odwróciłem się z zamiarem odejścia.
Wydawało mi się, że drań się wahał. Co jest teme chcesz pomóc, czy jednak jesteś na to za dumny? – powiedziałem sobie w myślach. Najwyraźniej duma zwyciężyła, bo brunet również odszedł w swoją stronę.


Wróciłem do domu i przygotowałem sobie obiad. Gdy skończyłem jeść zadzwonił telefon.
- Halo? - odebrałem
- Naruto? Tu Kakashi.- usłyszałem głos mojego nauczyciela.
- Dzień dobry sensei – powiedziałem uprzejmie.
- Co tam u ciebie? – skrzywiłem się na to pytanie i podziękowałem w duchu, że nie widzi mojej miny.
- Wszystko w porządku – skłamałem gładko. Staję się coraz lepszy w tę grę. Może improwizacji da się nauczyć? A może ktoś zaczął w końcu pisać mój scenariusz i wypowiadam teraz kwestie, które są już zapisane?
- Aha.. To dobrze. Chciałem ci tylko zadać pytanie, czy widziałeś dzisiaj może Sasuke? Wyszedł rano i nie wrócił do tej pory – No tak Hatake był opiekunem drania. Brunet też nie miał rodziców. Na początku łudziłem się, że w takim razie on mnie zrozumie, że staniemy się przyjaciółmi, bo łączy nas samotność. Cóż kiedyś byłem naiwny, teraz nie jestem. Z Uchiha nie połączy mnie nic prócz rywalizacji. Gdybym wtedy wiedział jak bardzo się myliłem.
- Tak widziałem go dzisiaj koło marketu, tego niedaleko mojego domu.
- Aha.. Dzięki, jakby się z tobą kontaktował daj znać.
- Dobra. – rozłączyłem się i usiadłem w salonie przed telewizorem.
Ile zła może pomieścić ta chora planeta?
Tyle ile stworzeń na niej żyje – podpowiedział mi w głowie jakiś głosik.
Cholera! Naprawdę zaczynam wariować! Kichnąłem. Nie! Nie! Nie! Nie mogę teraz zachorować. Potruchtałem do kuchni i nastawiłem wodę na ciepłą herbatę. Prędko przebrałem się w cieplejsze ubrania i przyniosłem do salonu dwa koce i kołdrę. Wróciłem do kuchni i zalałem miętę. Cóż, sąsiadka zostawiła ją u mnie, gdy ostatnio chorowałem i do tej pory się po nią nie zgłosiła. Zaniosłem ciepły kubek do salonu. Usiadłem na kanapie opatulając się kocami i pościelą, po czym sięgnąłem po pilot.
Włączyłem pierwszy lepszy program i znów poczułem niewyobrażalny żal. Skakałem po kanałach... rodzina.. rodzina.. rodzina... miłość.. rodzina... miłość... rodzina..
Wściekły przełączyłem na kanał 23. Tak przynajmniej on mnie nie zawiódł. W danym momencie leciał jakiś film o śmierci. Cóż nic lepszego nie ma.
- Zabiję cię! – odezwała się zakapturzona postać, a ja uśmiechnąłem się lekko.
- Nie proszę, nie! – krzyczała przerażona dziewczyna cofając się o krok.
- Przychodzę po każdego, gdy nadchodzi jego czas, nikt nie jest w stanie tego zmienić.
Zagryzłem wargę i poczułem w ustać metaliczny, dziwnie uspokajający smak krwi.
Nieprawda. Wtedy to była moja wina, jakbym nie marudził, że chcę wyjść, oni by żyli. Z moich oczu popłynęły łzy. Znów. Po raz kolejny jednego dnia, ale mogłem sobie teraz pozwolić na słabość. Nikogo nie ma. Jestem sam. Sam nie do końca to rozumiem, ale moją największą słabością, jest życie wśród tłumów będąc samotnym.
Moim ciałem wstrząsnął kolejny szloch. Mam już dość! Nie chcę żyć bez istnienia. Wolałbym już istnieć bez życia. Nie zastanawiałem się, czy moje rozumowanie ma jakikolwiek sens, byłem bezradny. Bo cóż może uczynić jeden człowiek, przeciw całemu światu. Cóż może uczynić samotny chłopak, przeciw tłumom znajomych, niestety nie jego.
Spojrzałem w stronę okna. Sypał śnieg. Nie będę wiecznie tego rozpamiętywał – powtarzałem w myślach i za każdym razem z moich oczu płynęła kolejna łza.
Położyłem się wciąż wlepiając spojrzenie w okno. Już nie płakałem. Nie miałem już czym. „Memories of a blur. Why did you leave me?” – przypomniałem sobie słowa swojej dawnej piosenki. Śpiewałem ją gdy zostawiła mnie pierwsza dziewczyna. Teraz te słowa pasują lepiej. Są odzwierciedleniem mojej duszy. Słyszałem w głowie głos mojego chłopaka. „ Świetnie śpiewasz, ja gram na gitarze, kiedyś założymy zespół.” – to było tak dawno, a jednak pamiętam to jakby wydarzyło się wczoraj – „ Naruś, a zaśpiewasz mi jeszcze raz tą twoją piosenkę o nieszczęśliwej miłości?”
Po chwili zobaczyłem siebie, gdy pisałem słowa: „ It happens that I don’t recognize your face in my dreams. I wish I could see you everyday that I still remember your face.” Zdążyłem się jeszcze delikatnie uśmiechnąć, nim zasnąłem. Pierwszy raz od tak dawna mocnym, regenerującym snem.


Uprzejmię informuję, że cytaty są z mojej piosenki, którą sama napisałam. I bynajmniej pasuje zarówno do tej nieszczęśliwej miłości jak i do mojego życia. Została stworzona z trochę innego powodu. W każdym bądź razie, może kiedyś dam wam ją przeczytać ;P

"Memories of a blur. Why did you leave me?” - Wspomnienia się zacierają. Dlaczego mnie zostawiłaś/eś?
„ It happens that I don’t recognize your face in my dreams. I wish I could see you everyday that I still remember your face.” - Zdarza się, że nie poznaję twojej twarzy w snach. Chciałabym/chciałbym codziennie widzieć twą twarz, może wtedy bym ją pamiętał/a.

5 komentarzy:

  1. Strasznie smutny ten rozdział ale na prawdę świetny, a przecież dokładnie o to ci chodziło. Będzie happy end czy mam się psychicznie szykować na najgorsze?

    OdpowiedzUsuń
  2. Nie muszę pisac, ze kocham takie smutne notki?!
    Jesteś moim bogiem od chwili, kiedy przeczytałam 1 opowiadanie - ale to mniejsza.
    Tyknę cię tyczką, jak szybko nie dodasz nowego rozdziału!!
    Zmora90 ma rację - błaaaagam to jest notka świąteczna! Ja chce "Żyli długo i szczęśliwie z psem Alexandrem" !!!
    Pozdrawiam słodko,
    WESOŁYCH ŚWIĄT XD
    love,
    Agii

    OdpowiedzUsuń
  3. Absolutnie mi to nie przeszkadza. Powiem nawet, że taki rodzaj opowiadania bardziej mi się podoba ;D Dziękuję Ci, że nie stworzyłaś, kolejnej nudnej i słodkiej historyjki, natomiast coś naprawdę dobrego. Cieszę się, że przedstawiłaś w innej koncepcji święta, gdyż mam po dziurki w nosie te słodziutkie romanse. Czekam na kolejną część i pozdrawiam serdecznie.
    Wesołych Świąt
    kauru

    OdpowiedzUsuń
  4. to jest tak przerażająco smutne i tak bardzo rzeczywiste, że chwyciło mnie za gardło i wypływa oczami... :( i nic więcej sensownego nie napiszę, bo kapię na klawiturę i nie widzę co piszę...

    OdpowiedzUsuń
  5. 38 year-old Nuclear Power Engineer Briney Bicksteth, hailing from Kelowna enjoys watching movies like "Sound of Fury, The" and Acting. Took a trip to Carioca Landscapes between the Mountain and the Sea and drives a Sebring. post informacyjny

    OdpowiedzUsuń