Info

To moje pierwsze przedsięwzięcie tego typu więc prosiłabym o dość łagodne komentarze, krytyka nie jest bynajmniej zła ale w ograniczonych ilościach i bez użycia wulgaryzmów. Treść może zawierać elementy yaoi więc jeśli komuś to przeszkadza niech grzecznie opuści tę stronkę bez pozostawiania zbędnych śladów. Wulgarne i obrażające właścicielkę, bądź innych użytkowników komentarze zostaną natychmiastowo usunięte.

sobota, 25 czerwca 2011

I'm sorry

Zawieszam bloga.. postaram się przed pierwszym lipca dodać jakąś notkę CS lub SN, po czym nie pojawi się już nic na czas bliżej nie określony. Wakacje się zaczęły.. dla jednych to czas odpoczynku i mogą pisać. Dla mnie niestety to czas największego zapie*dolu w pracy i szczerze powiedziawszy wracając o 6 rano po nocce nie mam siły na nic, a później kolejna nocka itd itd... Wena ucieka gdzie pieprz rośnie, gdy tylko pojawia się świadomość, że muszę iść zarabiać... 
W związku z tym przepraszam. I mam nadzieję, że wybaczycie mi. Chciałabym pisać, ale naprawdę teraz będzie maaaaaaasakra... Mam nadzieję, że w drugiej połowie sierpnia wszystko się jakoś unormuje i notki zaczną być dodawane regularnie i ogólnie będą się pojawiać...
Pozdrawiam wszystkich.
Wesołych wakacji.
Hilisme
Bye

poniedziałek, 13 czerwca 2011

OneShot "Dzika plaża"

Witajcie. Tym razem niestety jeszcze nie przynoszę kolejnej części Ciemności Samotności, jednakże wrzucam tu OneShota, którego dzisiaj napisałam. Miałam jakąś wenę na niego, więc jest.
Nie jest jakiś super genialny, ale ujdzie w tłoku.
Oto przed wami squel do "Kamienicy":


Opis: 3 miesiące po wydarzeniach z Kamienicy, Naruto mieszka w Tauranga, jednym z największych miast Nowej Zelandii.


Oneshot "Dzika plaża"

Słońce powoli podnosiło się zza horyzontu nadając uderzającym o brzeg falom wyjątkowego wyglądu. Barwy tańczyły na powierzchni spienionej wody, by na końcu rozbić się o połyskujący o wschodzie piasek Papamoa Beach. Zbliżała się godzina ósma i w niewielkim barze oddalonym od plaży o zaledwie kilka kroków pewien blondyn ziewając wziął się za zmywanie ostatnich talerzy. Pracował tu dopiero od trzech miesięcy, mimo wszystko lubił swoją pracę. Mógł dzięki niej poznawać coraz więcej ludzi, choć główny ruch niedawno się skończył. Temperatury stawały się coraz mniejsze, choć i tak daleko im było do mrozów północnej Japonii. Zastanawiał się, czy dobrze zrobił uciekając po raz kolejny. Nie potrafił pogodzić się z prawdziwym obliczem pracy swojego ojca, choć rozumiał, że rodzice chcieli dla niego jak najlepiej. Tutaj w Tauranga, w jednym z największych miast świata, czuł się dużo lepiej niż w rodzinnym Tokio. Dzięki pomocy dawnego przyjaciela dostał się do „Tauranga Boys College” – jednej z najlepszych szkół średnich w Nowej Zelandii. Po rozmowie z dyrektorem i przedstawieniem się swoim zmienionym nazwiskiem, dostał możliwość zaliczenia poprzednich lat. Aklimatyzacja nie trwała długo i już po kilku dniach znalazł sobie pracę. Teraz dorzucał się przyjacielowi do czynszu i dokładał do jedzenia. Wśród ludzi przedstawiali się jako kuzyni. Byli podobni, więc nikt nie podejrzewał, że to kłamstwo.
Równo z wybiciem dziewiątej chłopak wytarł ostatni talerz i zdjął fartuch. Nienawidził pracować na nocki i na szczęście zdarzało mu się to stosunkowo rzadko.
- Douhito! Skończyłeś? – dobiegł nastolatka krzyk Alexa, jego pracodawcy. Mężczyzna był starszy od blondyna zaledwie o pięć lat. Miał krótkie brązowe włosy i tego samego koloru oczy, a na jego skórze zawsze widniała opalenizna.
- Tak! – odpowiedział Douhito i wyszedł z kuchni. Przyjął wypłatę i z szerokim uśmiechem podbiegł do drzwi. – Przyjdę jutro. – powiedział i już go nie było. Alex zaśmiał się pod nosem i zamknął sklep. Chłopak za każdym razem zadziwiał go swoją żywiołowością i optymistycznym podejściem do życia. Chyba wszyscy w okolicy uwielbiali tego roztrzepanego młodzieńca. Według mężczyzny blondyn był niemal całkowitym przeciwieństwem swojego oddanego sztuce kuzyna. Deidara mieszkał tu od kilku lat, a mimo to nikt nie znał go dobrze. Naruto natomiast pojawił się w Tauranga zaledwie trzy miesiące temu i swoim uśmiechem podbił serca wszystkich w okolicy Papamoa Beach.
Blondyn biegł uśmiechnięty przez Domain Road witając po drodze wszystkich śpieszących do pracy sąsiadów. Ludzie odpowiadali mu ze śmiechem, kręcąc głową, gdy mijał ich w pełnym biegu. Po chwili skręcił w Percy Road i przebiegłszy nie całe pięćset metrów stanął przed domem o numerze 29. Wszedł do środka i zamknął z trzaskiem drzwi oznajmiając wszem i wobec, że oto on Naruto Namik… wróć.. Naruto Uzu… Nie to też nie to nazwisko… Naruto Douhito wrócił do domu. Zasłonił usta ręką ziewając przeciągle. Zdjął buty i poczłapał do kuchni przygotować kawę sobie i Deidarze. Woda się zagotowała, więc zalał zbawienny kofeinowy napój i usiadł przy stole zagłębiając się w dzisiejszej gazecie.
Spojrzał na drzwi, gdy na schodach dało się słyszeć kroki dwójki osób. Miał właśnie wrócić do lektury, gdy w jego głowie coś zaskoczyło. „Dwójki?” – spytał sam siebie. Odpowiedz przyszła nim zdążył otworzyć usta. Przez drzwi do kuchni wszedł Deidara z mężczyzną w swoim wieku. Blondyn zmierzył go spojrzeniem unosząc pytająco brew. Gość miał jasnorude włosy i piwne oczy, lecz nie to wywołało zdziwienie Naruto. Otóż mężczyzna miał kolczyki niemal w każdej części twarzy.
- Cześć Naru. – odezwał się zaspanym głosem Deidara. – To Yahiko, ale mówią do niego Pain. To mój… - zawahał się, po czym dokończył niepewnie. – chłopak. – Mówiąc to spodziewał się po Naruto jakiejś żywiołowej reakcji. Zapomniał, że Japonia jest jednym z najbardziej tolerancyjnych krajów, więc uśmiech na twarzy młodszego blondyna nieco go zszokował.
- Cześć Pain. Jestem Naruto. Kuzyn tego tu. – wskazał palcem na Deidara, na co ten wystawił mu język. – Miło cię poznać.
- Mi ciebie również. – powiedział neutralnym tonem Yahiko. Nie wiedział co myśleć o młodym Japończyku, podobnie jak nie wiedział, czy jego tolerancja jest udawana. Żeby rozwiać wszelkie wątpliwości, spytał nieco niepewnie. – Nie masz nic przeciwko… no wiesz? – zająknął się.
- Byłbym hipokrytą. – odpowiedział z uśmiechem Naruto wywołując kolejny szok na twarzach kochanków. Puścił im oczko, przeciągnął się i pobiegł do pokoju po plecak. Po chwili był już spowrotem w przedpokoju.
- Idę do szkoły! – krzyknął i wyszedł ponownie trzaskając drzwiami. W ciągu trzech miesięcy weszło mu to w nawyk.
Wsiadł na skuter i ruszył szybko w stronę Dolnego Miasta - dzielnicy Tauranga. Przez chwilę rozpamiętywał w myślach wydarzenia mające miejsce w walentynki. Do dzisiaj nie potrafił zapomnieć o początkowo zimnych jak lód, a później płonących ogniem pożądania, czarnych jak noc oczach. To było jego kolejne przyzwyczajenie. Każdego dnia choć raz wspominał życie w Londynie, zwłaszcza ten dzień. Dotyk skóry przy skórze, zapach pożądania i spełnienia i te desperackie pocałunki. Pożądanie, które na zawsze powinno nim pozostać. Niestety Naruto zauważył, że nikt nie wzbudza w nim takich emocji, jak tamten czarnowłosy mężczyzna. Miał wrażenie jakby to było coś więcej niż tylko zaspokojenie siebie nawzajem.
Rzucił okiem na swoje buty będące dość niecodziennym prezentem walentynkowym. Pragnął cofnąć się w czasie i wciąż na nowo przeżywać tamten dzień. Niestety to było niemożliwe. Westchnął i wjechał na skrzyżowanie. Nie lubił tego miejsca, gdyby nie światła nie widać by było wyjeżdżających zza zakrętu samochodów. Uśmiechnął się będąc już prawie po drugiej stronie i wtedy nagle świat jakby zwolnił. Poczuł uderzenie w tył skutera, który odwrócił się bokiem i przygniótł go do asfaltu. Przesunął po drodze jakieś dwadzieścia metrów nim zatrzymał się. Kask usztywniał jego głowę, lecz ból promieniujący od nogi był nie do wytrzymania. Wziął wdech i poczuł jakby się dusił, jednocześnie coś uciskało mu klatkę piersiową. Ludzie przekrzykiwali się i ktoś podbiegł do niego, by mu pomóc. Po chwili zdjęto z niego skuter i zorientował się, że nie czuje lewej ręki, a ból w płucach nie zmniejszył się. Zakaszlał i z ust wypłynęła mu krew. Przed oczami zrobiło mu się ciemno i stracił przytomność.
Czarnowłosy mężczyzna stojący w tłumie wciągnął ze świstem powietrze, gdy dwójka ratowników zdjęła poszkodowanemu kask. Wiedział, że gdzieś w tym mieście ukrył się chłopak, którego szukał, dzięki przyjacielowi, ale widząc wypadek, nie spodziewał się, że przynosi blondynowi takiego pecha. Poprzednim razem na jego oczach złamał rękę. Teraz… teraz będzie walczył o życie. Spojrzał na przerażonych ludzi wyglądających, jakby znali Naruto. Postanowił dowiedzieć się czegoś o tym, co chłopak robił w tym mieście. Miał nadzieję, że wyjdzie z tego, bo w przeciwnym wypadku Namikaze wyładuje swoją złość na nim. „W co ty się znów wkopałeś dzieciaku” – jęknął w myślach i odwrócił się od nieprzyjemnego widoku ciała całego we krwi.

Do jasnej sali szpitalnej wpadały promienie popołudniowego słońca. Dwaj mężczyźni stali z zatroskanymi minami i patrzyli na pogrążonego we śnie chłopca. Przyjechali, gdy tylko dowiedzieli się o wypadku. Dzięki znajomym Naruto informacja ta dotarła do nich bardzo szybko i mieli czas, by zwolnić się tego dnia z pracy. Długowłosy blondyn z wymalowanym na twarzy smutkiem patrzył na podłączoną do nastolatka aparaturę. Jednostajne dźwięki wydobywające się z urządzenia powoli doprowadzały go do depresji. Pragnął, by młodzieniec w końcu się obudził. Chciał, by ta przeklęta maszyna została odpięta wierząc, że wraz z nią zniknie jego niepokój. Nagle zwykłe rozległo się długie piiiiii… świadczące o zatrzymaniu pracy serca. Lekarze zjawili się w oka mgnieniu i od razu przeszli do resuscytacji krążeniowo-oddechowej. Pain objął opiekuńczo swojego kochanka, w myślach modląc się, by młodszy Douhito przeżył. Pierwszy raz naprawdę mu na kimś zależało i nie chciał, by chłopak będący niczym brat dla Deidary zginął.
Stojący na korytarzu brunet zacisnął pięści nieświadomie pragnąc tego samego co rudzielec. Nie wiedział, co zrobi jeśli syn Namikaze teraz zginie. „Naruto błagam nie rób mi tego!” – niemal krzyczał w myślach. Trzy miesiące wmawiał sobie, że nie zależy mu na nastolatku i jedyne co każe mu za nim podążyć, to dana przez swojego pracodawcę misja. Wiedział, że w danej chwili nie jest w stanie pomóc chłopakowi i ta bezsilność powoli doprowadzała go do szewskiej pasji. Zebrał mnóstwo informacji na temat młodego Japończyka i podziwiał go. Nie spodziewał się, że chłopak wychowany w bogactwie zadowoli się pracą w byle knajpie, a tu taka niespodzianka. Czuł, że jeśli nie zrobi czegokolwiek, oszaleje. Spojrzał na zegar wskazujący dwadzieścia minut po czternastej. Gdy spowrotem skierował wzrok na szybę, za którą zaledwie siedemnastoletni chłopiec walczył o życie, zobaczył, że lekarze odsuwają się od łóżka pacjenta z ulgą. Tymczasowo kryzys został zażegnany i serce nastolatka na nowo zaczęło bić, ale… jak długo jeszcze wytrzyma?
Deidara podszedł do przyjaciela, którego ostatnio zaczął traktować bardziej jak brata i odgarnął mu z czoła złoty kosmyk włosów. Wzdrygnął się widząc, że chłopak poruszył powiekami i już po chwili ukazał światu swe błękitne tęczówki. Naruto pomimo bólu uśmiechnął się delikatnie widząc pochylającego się nad nim Deidarę. Czuł, że połowa jego twarzy ukryta jest pod opatrunkiem, a ręką i nogą nie może ruszać. Żebra bolały przy każdym głębszym oddechu, lecz nie narzekał. W życiu wychodził z gorszych opresji.
- Cześć. – wyszeptał i rozejrzał się po pomieszczeniu.
- Naruto. – odezwał się miękko Douhito. – Napędziłeś nam niezłego stracha.
- Przepraszam. – zaśmiał się chłopak i niezdarnie podniósł się do pozycji siedzącej. – Postaram się tego więcej nie powtarzać. – Pain uśmiechnął się lekko, a blondyni parsknęli śmiechem. Naruto jęknął i powstrzymał nową falę śmiechu. Najwyraźniej złamane żebra bolały przy takim ich traktowaniu.
Brunet uniósł lekko kąciki ust widząc śmiejącego się Naruto. Zawahał się chwilę, po czym odszedł postanawiając, że porozmawia z chłopakiem później. Na razie chciał, by blondyn był szczęśliwy. Powrót do Japonii może zaczekać kilka tygodni. Wyszedł na świeże powietrze i doszedł do wniosku, że na czas kuracji nastolatka zrobi sobie wakacje. „Zawsze chciałem zwiedzić tutejsze plaże.” – zaśmiał się w myślach wsiadając do samochodu.

Po trzech tygodniach Naruto czuł się już na tyle dobrze, że mógł wrócić do pracy. Gdy Alex zobaczył go, jak gdyby nic wchodzącego do restauracji, uśmiechnął się szeroko. Udawał, że nie zauważył blizn szpecących lewą stronę twarzy chłopca. Prawdę powiedziawszy wszyscy stali klienci lokalu martwili się o nastolatka. Brakowało im jego uśmiechu i optymistycznego podejścia do życia.
- Jak się czujesz Naruto? – spytał szatyn wesoło.
- Jak nowo narodzony. – odparł z szerokim uśmiechem chłopak. – Mógłbym od jutra wrócić do pracy? – spytał robiąc minę niewinnego szczeniaka. Siedzący najbliżej klienci zaśmiali się widząc to. Usta Alexa również ułożyły się w uśmiech.
- Ależ oczywiście.
Blondyn uściskał wesoło pracodawcę i wybiegł z restauracji kierując się w stronę swojej ulubionej dzikiej plaży. Cieszył się, że wszystko na nowo wraca do normalności. Nie wierzył, by jakikolwiek człowiek jego ojca był w stanie znaleźć go w tym mieście. Sądził, że to graniczyłoby z cudem. Usiadł na ciepłym piasku i zrzucił buty. Ukrył twarz w cieniu drzew i przymknął z rozkoszy oczy. Kochał ten wiatr niosący zapach oceanu. Uwielbiał to bezgraniczne uczucie wolności i braku ograniczeń, jakie niosła ze sobą natura.
Usiadł gwałtownie, gdy usłyszał niedaleko siebie kroki. Ktoś szedł w jego stronę. Spojrzał na postać, która wyłoniła się zza drzew i wciągnął ze świstem powietrze w szoku.
- Witaj Naruto. – odezwał się czarnowłosy mężczyzna, przyglądając mu się uważnie. – Dawno się nie widzieliśmy. – Blondyn milczał niezdolny do wypowiedzenie choć jednego słowa. Wiedział po co przybył tu Itachi i nienawidził go za to. Jednocześnie pragnął być obok niego i czuć na swojej szyi jego oddech, jak w tej chwili. Odskoczył jak oparzony od starszego mężczyzny.
- Co tu robisz? – warknął szukając drogi ucieczki. Jego mózg nadal działał wolno otumaniony mgiełką pożądania, która pojawiła się wraz ze wspomnieniami poprzedniego dnia spędzonego z Itachim. Walczył z ochotą, by pocałować te zaciśnięte teraz w wąską linię usta. Marzył, by te zimne, obojętne oczy znów stały się płonącymi namiętnością tunelami. Próbował myśleć racjonalnie, co przy tym mężczyźnie nie wychodziło mu najlepiej. Ostatnim razem mógł mieć nadzieję, że to co między nimi było z czasem zamieni się w coś więcej, lecz w ciągu ostatnich trzech tygodni ta nadzieja umierała wraz z każdym spojrzeniem w lustro. Był pewien, że Uchiha nie zainteresuje się nikim o takim wyglądzie. Cały jego lewy profil poorany był zaróżowionymi bliznami, które z czasem jedynie zblakną, lecz nie znikną całkowicie.
- Przecież doskonale wiesz. – do jego mózgu dotarła odpowiedź bruneta. Oczywiście, że wiedział, lecz wypadało zadać to pytanie, by zyskać choć trochę na czasie. Cofnął się o krok i wystawił przed siebie w obronnym geście ręce. Lewa nadal zawinięta była w bandaż. Pod nim kryły się kolejne blizny, równie szpecące, co te na twarzy.
- Nie wrócę do Japonii. Przecież wiesz. – powiedział z determinacją i odwrócił się chcąc uciec, lecz powstrzymały go silne dłonie. Został odwrócony przodem do najstarszego z synów Uchiha i jego wzrok napotkał przenikliwe spojrzenie czarnych jak noc tęczówek. Przez chwilę był pewien, że gdzieś tam za chłodną obojętnością, tlił się płomień pożądania. Teraz zrozumiał, że kochał te oczy. Pokochał je, gdy pierwszy raz w nie spojrzał i dostrzegł coś więcej niż w tych należących do młodszego brata Itachiego. Nieświadomie oblizał wyschnięte wargi, co uwolniło chowany za maską ogień pożerający ciało bruneta.
Uchiha wpił się brutalnie w te słodkie malinowe usta, za którymi tęsknił przez trzy miesiące. Przejechał po nich językiem i czując, że Naruto mimowolnie uchyla wargi, wtargnął do środka językiem na nowo badając wnętrze. Zahaczył o zęby i przejechał po podniebieniu, by po chwili szturchnąć język blondyna. Nastolatek wyrwał się z odrętwienia i zaczął oddawać pocałunek z równą Itachiemu pasją. Z jego ust wydobył się cichy jęk, gdy brunet ugryzł lekko jego dolną wargę. Oderwali się od siebie, by zaczerpnąć powietrza, a Naruto mimowolnie wtulił się w otaczające go ramiona Uchiha. Czuł na swoich plecach uspokajające ruchy rąk mężczyzny. Starał się uspokoić oddech, gdyż wciąż nie do końca zagojone żebra na nowo zaczęły boleć.
- Naruto. – usłyszał przy swoim uchu wibrujący głos.
- Nie wrócę Itachi. Przecież wiesz. – powtórzył swoje wcześniejsze słowa i wyswobodził się z ramion bruneta. Pragnął go. Pragnął go jak nikogo innego. Jego dotyku, bliskości, pocałunków… ale wiedział, że tego nie dostanie. Nawet jeśli przyjdzie mu z nim wrócić do Japonii. Jego ojciec będący jednym z najważniejszych ludzi w Yakuzie nie zaakceptuje związku swojego syna z mężczyzną. Nie ważne jakim. Uchiha też o tym wiedział.
Stali naprzeciw siebie starając się dostrzec poprzez wiecznie noszone maski, co druga osoba do nich czuje. Próbowali utonąć nawzajem w swoich oczach, które przyciągały ich jak czarna dziura i nie pozwalały się oderwać. Nie poruszyli się nawet, gdy silniejsze fale obmyły im bose stopy, a chłodny wiatr rozwiał i tak już roztrzepane włosy. Naruto pierwszy odwrócił wzrok patrząc z jakąś niezrozumiałą dla Itachiego tęsknotą rozbijające się o brzegi plaży bałwany. Przejechał nogą po piasku, czując jak prześlizguje się pomiędzy jego palcami.
- Kocham tą dziką plażę. – powiedział bardziej do siebie, niż do stojącego obok niego bruneta. Uchiha spojrzał na bezkresny ocean próbując dostrzec to, co widział nastolatek, lecz jedyne co czuł, to wypełniający go żal. „Zabiorę cię stąd. Z miejsca, które kochasz. Tam, gdzie samemu nie osiągniesz nic.” – pomyślał, lecz zamiast radości z wykonanego zadania, nadal czuł tylko żal. Pierwszy raz pragnął dla kogoś szczęścia, lecz zamiast tego miał mu ofiarować smutek i rozczarowanie.
- Chodźmy do ciebie. – powiedział na głos Itachi przerywając ciążącą ciszę. – Spakujesz się i jutro lecimy.
Naruto westchnął i odwrócił się. Nie patrząc czy brunet podąża za nim ruszył w drogę powrotną do domu, w myślach opracowując plan ucieczki. Znów będzie musiał zaczynać wszystko od nowa. Czy tak powinno wyglądać życie?

Naruto trzasnął drzwiami zamykając je za Itachim. Deidara wystawił głowę z kuchni chcąc się przywitać, lecz zamiast tego zmierzył zimnym spojrzeniem Uchiha. Pamiętał go. Chodzili razem do Wyższej Szkoły Średniej w Hiroszimie. Zdawał sobie sprawę, że brunet nie przyjechał tu w odwiedzinach. Na szczęście Naruto wyjaśnił mu pobieżnie swoją sytuację i mężczyzna nie zadawał pytań.
- Uchiha. – warknął w stronę Itachiego, po czym posłał współczujące spojrzenie Namikaze i zniknął w kuchni. Naruto zamrugał zdezorientowany. Jeszcze nigdy nie widział, by Deidara zwracał się takim tonem do kogokolwiek. Postanowił nie denerwować przyjaciela bardziej i dał Itachiemu znak, by poszedł za nim.
Weszli na drugie piętro i chłopak otworzył drzwi do swojego pokoju. Po podłodze walały się brudne ubrania i pogniecione kartki. Gdzieniegdzie można było dostrzec porwane książki i zeszyty. Kołdra w połowie leżała na ziemi, a poduszka dziwnym trafem znalazła się na biurku. Itachi zmierzył to wszystko zdumionym spojrzeniem, po czym przeniósł wzrok na blondyna, który przeszukiwał w danej chwili szufladę nieświadomie tworząc na podłodze jeszcze większy bałagan.
- Czego szukasz? – zadał pytanie Uchiha zirytowany lekceważącym zachowaniem nastolatka. Stanowczo wolał, kiedy chłopak poświęcał mu sto procent swojej uwagi. Jak wtedy, gdy całował te… stop. Sprzedał sobie mentalnego policzka, by zaprzestać myślenia o tym młodym ciele wijącym się pod nim w ekstazie. Zacisnął pięści w bezsilnej złości. Uchiha zawsze dostają to czego chcą. Tyle… że on nie był pewien czego chce. Trzy miesiące temu było znacznie łatwiej. Pożądał blondyna, więc go posiadł. Teraz… teraz chciał czegoś więcej. Chciał obronić nastolatka przed światem. Pragnął być nie tylko koło niego, ale także z nim. Niestety to akurat chyba jedyna rzecz, jaka była dla niego nieosiągalna. Znał ojca chłopaka na tyle, by wiedzieć, że nie pozwoli swojemu synowi być z jakimkolwiek mężczyzną. Zresztą… jego własny ojciec również nie wyraziłby zgody na taki związek.
- Jest! – triumfujący okrzyk Naruto przerwał mu rozmyślania. Spojrzał na trzymane przez chłopaka dokumenty i uniósł pytająco brwi. – No co? – blondyn wydął wargi. – Muszę wziąć dokumenty ze szkoły. Nie mam zamiaru odpracowywać w Japonii dwóch lat. – mruknął z ledwie wyczuwalną ironią przy wypowiadaniu nazwy kraju Kwitnącej Wiśni.
- Nie uciekniesz mi tym razem. – powiedział Itachi patrząc na niego podejrzliwie. – Będę cię pilnował. Jadę z tobą do tej twojej szkoły. – Wyraźnie podważał renomę placówki swoim sarkastycznym tonem. Jednak musiał zmienić swoją opinię, gdy zobaczył jej nazwę na rzuconym mu przez Naruto identyfikatorze. – Jakim cudem się tam dostałeś? – spytał szczerze zaskoczony. Nie spodziewał się, że blondyn może być aż tak zdolny, by chodzić do „Tauranga Boys College”.

- Gdzie idziesz? – spytał wieczorem Itachi widząc ubierającego się Naruto. Słońce skryło się już za horyzontem i ulice oświetlało żółte światło lamp. Księżyc w pełni przyćmiewał swym srebrzystym blaskiem otaczające go gwiazdy. Krzyż Południa świecił nad horyzontem wskazując żeglarzom drogę. Noc była jedną z piękniejszych i wyglądało na to, że żaden deszcz jej nie zakłóci.
- Na plażę. – odpowiedział smutnym głosem Naruto. – Chcę ostatni raz spojrzeć na tą wyjątkową zatokę i poczuć na twarzy ten wyjątkowy wiatr. – Uchiha zawahał się, po czym założył buty.
- Idę z tobą. – Oboje wiedzieli, że to zdanie znaczy dużo więcej. Odpowiedź blondyna była jak zaproszenie, a decyzja bruneta zgodą.
Wyszli ramię w ramię za wszelką cenę próbując powstrzymać chęci, by dotknąć drugiej osoby. Pragnęli poczuć siebie nawzajem, a jednocześnie bali się sięgnąć po więcej. Nie chcieli tęsknić za czymś, co od początku było zakazane. Tego, co ich łączyło nie nazywali związkiem, bo dla niego nie byłoby przyszłości, a oni chcieli, by to miało jakąś przyszłość.
Spletli swe dłonie, gdy tylko przekroczyli wydmy dzikiej plaży. Desperacko potrzebowali teraz zapomnienia. Nie chcieli myśleć o przyszłości, która z każdym kolejnym spotkaniem stawała się coraz bardziej niepewna. Spojrzeli sobie w oczy wiedząc, że znajdą w nich to samo zakazane uczucie. Uczucie, które nigdy nie powinno się narodzić. Które na zawsze powinno pozostać pożądaniem.
Naruto położył rękę na karku bruneta i przyciągnął jego twarz do pocałunku. Itachi agresywnie zatopił swoje usta w tych należących do blondyna i na zmianę liżąc i podgryzając je wymusił na nim cichy jęk. Wsunął język między uchylone wargi i zamienił agresję w namiętność, jakby przypominając, że tak właśnie pożądanie zamieniło się w troskę. Naruto dzielnie oddawał pocałunek, lecz po chwili oderwał się od mężczyzny, by zaczerpnąć powietrza. Nie wiedział, dlaczego ten konkretny człowiek właśnie tak na niego działa. Czuł podniecenie, lecz jednocześnie jakiś ukryty żal, że oto widzą się po raz ostatni, bo on nie pozwoli, by zniszczono mu marzenia. Szukając zapomnienia na nowo wpił się w zaczerwienione teraz jasne usta Itachiego i patrząc na niego spod przymrużonych oczu pragnął zapamiętać każdy najmniejszy detal jego twarzy. Każdą drobną zmarszczkę, każdą niedoskonałość, która nadawała mu tylko bardziej idealny wygląd. Chciał na zawsze zapamiętać dotyk tych ust na swoich i rąk, które w danej chwili wślizgnęły się pod jego koszulkę i delikatnie zaczęły masować jego plecy.
Itachi przeniósł usta na szyję blondyna ssąc ją lekko i podgryzając, wywołując tym samym ciche jęki rozkoszy z ust Naruto. Brunet pragnął tylko jednego, by ta chwila nie skończyła się nigdy. By nigdy nie wstał nowy dzień. Przejechał rękami po bokach młodzieńca, wyczuwając z lewej strony szorstką fakturę blizn. Nie uważał je za szpecące. Według niego nadawały nastolatkowi tylko doskonalszy wygląd. Jakby Bóg tworząc go idealnego, chciał, by z czasem część została zniszczona. Patrząc na blondyna miał wrażenie, jakby patrzył na dwie strony osobowości człowieka i to go przyciągało. Pokochał te blizny, bo wiedział, że stały się częścią chłopaka.
Oderwał się od jego szyi i zdjął z niego koszulkę przesuwając spojrzeniem po pięknej, anielskiej twarzy. Pochylił się ponownie nad chwilowo dezorientowanym, ale już pobudzonym nastolatkiem i wpił w jego usta. Pozwolił blondynowi na chwilowe przejęcie dominacji nad pocałunkiem, jednocześnie drażniąc palcami jego sutki. Naruto jęknął wprost w usta bruneta i przysunął się do niego jeszcze bliżej ocierając klatką piersiową o mężczyznę.
- Zdejmij to. – wyjąkał między pocałunkami szarpiąc się z ciemnym t-shirtem Itachiego. Uchiha przerwał pocałunek, by pozbyć się zbędnej garderoby i po chwili zaczął językiem zataczać kółka wokół sutków blondyna. Chwycił go w ramiona i delikatnie położył na plaży, jednocześnie na nowo atakując jego usta. Powoli przesunął rękami po bokach chłopaka do linii spodni i spowrotem. Przerwał pocałunek i przyssał się do wrażliwego miejsca nad obojczykiem. „Choć przez chwilę bądź mój.” – pomyślał naznaczając lekko opaloną skórę młodzieńca.
Zaczął językiem wyznaczać drogę przez brzuch nastolatka, otrzymując w zamian ciche jęki rozkoszy. Zatrzymał się na trochę dłużej przy pępku, a gdy doszedł do podbrzusza, Naruto instynktownie poruszył biodrami. Itachi przytrzymał je rękami zdejmując z niego spodnie. Spojrzał w przyćmione mgiełką pożądania, niebieskie oczy nastolatka, które bacznie obserwowały każdy jego ruch i pocałował jego męskość. Następnie przejechał językiem po całej długości penisa wywołując tym samym sapnięcie Naruto i niecierpliwe ruchy. W końcu wziął go całego do ust i zaczął ssać. Blondyn jęknął przeciągle odrzucając w tył głowę. Zagłębił palce we włosach Itachiego i nie powstrzymywał już jęków przyjemności. Po chwili poczuł dyskomfort, gdy palec mężczyzny zagłębił się w jego wnętrzu. Przez chwilę pomyślał, że znów będzie bolało, lecz widok ssącego jego penisa bruneta wyzbył go bezpodstawnych obaw.
Gdy Uchiha stwierdził, że Naruto jest już wystarczająco rozciągnięty, podniósł się i zagłuszył jęk niezadowolenia pocałunkiem, po czym powoli nakierował swoją męskość na jego wejście. Czuł jak chłopak spina się, więc wyszeptał mu na ucho kilka niezrozumiałych, uspokajających słów. Owiał swym oddechem szyję blondyna i zagłębił się w nim, po czym znieruchomiał nie chcąc robić krzywdy nastolatkowi. Spojrzał na jego twarz pragnąc wyczytać z niej przyzwolenie, a widząc jedynie bezgraniczne zaufanie poruszył się lekko, by po chwili nadać jednostajny rytm. Wbił się nieco pod innym kątem i wiedział, że trafił w prostatę, gdy usłyszał zduszony okrzyk blondyna. Pocałował go gwałtownie, przyspieszając. Złapał w dłoń męskość nastolatka i zaczął nią szybko poruszać.
- Itachi… - jęknął Naruto przyciągając twarz bruneta do pocałunku. Spokojny rytm zamienił się w chaotyczne pragnienie otrzymania spełnienia. Uchiha czuł, że już długo nie wytrzyma. Chłopak pod nim również był już na skraju spełnienia. Po chwili blondyn doszedł wykrzykując imię swojego kochanka. Itachi czując zaciskające się wokół niego mięśnie pchnął jeszcze dwa razy i również doszedł, jęcząc cicho.
Opadł na piasek koło Naruto i przyciągnął chłopca do pocałunku. Blondyn podniósł się i ciągnąc za sobą bruneta podszedł do wody. Zanurzyli się po pas, a fale rozbijały się na ich plecach od czasu do czasu przykrywając ich całych. Itachi pochylił się nad blondynem i pocałował go z czułością, o jaką się nigdy nie podejrzewał. Naruto pamiętając, że to ich ostatni pocałunek oddał go z pasją.

Następnego dnia Naruto obudził się o trzeciej nad ranem i widząc, że Itachi pogrążony jest w śnie wyciągnął spakowaną wcześniej przez siebie torbę. Na szczęście tym razem miał odłożone własne pieniądze, więc podszedł tylko do swojego kochanka i odgarnął mu z twarzy włosy. Rzucił na stół kartkę, na której zapisane było tylko jedno słowo: „Żegnaj” i wyszedł z domu kierując się w stronę portu.
Znów uciekał, ale to był jedyny sposób, by mógł być sobą. „Zapomnieć o dziedzictwie – to moje największe marzenie. Znów uciekam w świat, ale niech i tak będzie. Byle jak najdalej od brudnych macek japońskiej mafii”

czwartek, 9 czerwca 2011

Chwila

Tak, żeby przyjemniej wam się czekało na najbliższy rozdział CS, który pojawi się w przeciągu tygodnia/dwóch, wrzucam takie króciutkie drabble. (czyli tekst, który ma 100 słów.) W sumie jest to 1.5 drabble, czyli ma 150 słów.
Mam nadzieję, że się wam spodoba.
Pozdrawiam
Hilisme

PS. Dedykuję wszystkim czytającym i komentującym.


Drabble "Chwila"

Ból…
Krew…
Ciemność…
Lecz nie poddajesz jej się. Pył osiada na zielonej młodej trawie nadając jej upiorny wyraz. Z rozerwanego boku sączy się czerwona krew, lecz nawet ona wydaje ci się być zabrudzona. Wokół widzisz tylko śmierć.
Rozglądasz się poszukując tej wyjątkowej blond czupryny, która musi gdzieś być. Bo przecież ta ostateczna bitwa nie mogła go zniszczyć, prawda? Skoro ty nie byłeś w stanie… nawet po tym jak odszedłeś i zostawiłeś go pogrążonego w smutku i rozpaczy. Zaślepiony zemstą nie zastanawiałeś się wtedy, czy nieodwzajemniona miłość boli.
Dostrzegasz go leżącego niedaleko. Podchodzisz chwiejnie marząc, by spojrzeć w te niebieskie oczy, które zniewoliły twoją mroczną duszę. Klękasz przed nim, lecz ich nie widzisz. Niebo, w które wtedy spoglądałeś ukryło się za bladymi powiekami.
Nie oddycha…
Nie żyje…
Chcesz krzyczeć, lecz nie jesteś w stanie.
Tulisz do siebie martwe ciało człowieka, który po prostu był…
- Kochałem cię, Naruto. – szepczesz i poddajesz się ciemności.

czwartek, 10 marca 2011

Ciemność Samotności Part III

Wybaczcie opóźnienie, ale naprawdę brakuje mi czasu. Zarywam nocki nawet, gdy nie piszę. Dziś trochę krócej. Mam nadzieję, że mnie za to nie zabijecie.
Dziękuję za komentarze.

Ciemność Samotności
Part III


Niemożliwe. Przecież po śmierci swojego brata miał zamieszkać u wujostwa. Te nic nie wyrażające oczy rozpoznałbym wszędzie. Zresztą przez ten rok nie zmienił się zbytnio. Czarne włosy okalały jego twarz… Cholera. A chciałem go już nigdy nie zobaczyć. Nie słuchałem co mówili, świat jakby stanął w miejscu. Dotarły do mnie jedynie słowa, że jego kuzyn przeniesie się do tej klasy pod koniec tygodnia. Nauczyciel wskazał mu miejsce przede mną. Gdy się zbliżył nic nie świadczyło o tym, że mnie poznał. Jeny.. czy to naprawdę ten sam chłopak, który ze mną ćwiczył parkoura i breakdance’a?
- S-Sai? – spytałem niepewnie, gdy wypakował rzeczy. Spojrzał na mnie tymi beznamiętnymi oczami i posłał sztuczny uśmiech. Tak bardzo sztuczny, że aż zrobiło mi się żal. W końcu to moja wina, że został bez brata. Gdybym wtedy coś zrobił…
- Poznałeś mnie. – powiedział cicho. – Słuchaj Naruto. – spuścił wzrok. – Takie były zasady. – odwrócił się, gdy nauczycielka zaczęła prowadzić lekcję. Zastanawiałem się nad znaczeniem jego słów. Czyżby mi wybaczył? Nie. Przecież nawet sam sobie nie potrafię wybaczyć. Więc on… on po prostu zrzucił winę na te cholerne zasady, którymi kierowali się wszyscy… którymi ja się kierowałem.
Ukryłem twarz w dłoniach. Poczucie winy, tak silne, że aż paliło mnie od środka, wróciło ze zdwojoną siłą. Nigdy się go nie pozbędę. Zawsze będzie coś… coś, co przypomni mi o tym jak postąpiłem. Cały świat zamknął się w moim wnętrzu.. w tym czymś, co zmuszało mnie do odtwarzania tamtej sytuacji. Byliśmy nierozłączni. Zawsze…
- Hej Naruto! – czarnowłosy chłopak biegł w moim kierunku uśmiechając się szeroko. Ten uśmiech był prawdziwy… szczery. Za nim podążał jego niewiele starszy brat. Zawsze, gdy ich widziałem, byli razem. Napotkałem spojrzenie Shina. Prócz zwykłej goryczy do świata, widziałem w jego oczach iskierki szczęścia. Nic dziwnego. W końcu pomimo przeciwności losu mógł być ze swoim bratem. W ich towarzystwie czułem tylko lekkie ukłucie zazdrości. Ja nie miałem nikogo, dla kogo znaczyłbym cokolwiek. Oni mieli siebie.
Na mojej szyi uwiesił się czarnooki. Jego włosy połaskotały moją twarz wyrywając z ust cichy chichot. W sercu na nowo rozpaliła się radość.
- Cześć Sai… - odwzajemniłem uścisk. W tym świecie, gdzie granice się zacierają, posiadanie kogoś, komu można ufać, jest bezcenne. Ja miałem ich. Podniosłem wzrok i kiwnąłem głową. – Shin
Wyciągnąłem rękę, gdy zbliżył się na tyle by móc ją uścisnąć.
- Naruto. – To wystarczyło. Moje własne imię w jego ustach brzmiało jak zdanie: Nie jesteś sam. Uśmiechnąłem się szeroko. To był ten ostatni raz, gdy mój szeroki uśmiech był prawdziwy. Później stał się tylko maską.

- Naruto! – do mojej świadomości wdarł się krzyk Anko. Podniosłem rozkojarzony głowę, a w klasie rozległy się śmiechy. – Możesz mi powiedzieć, o czym mówiłam przez całą lekcję? – Pokręciłem przecząco głową. – Do dyrektora! – Jej głos podrażnił moje uszy. Chyba nigdy nie pojmę, jak można się tak drzeć stojąc kilka kroków od ucznia.
Spakowałem się. Wstałem i rzucając jeszcze jedno spojrzenie Saiowi, opuściłem klasę. Ze spuszczoną głową, pogrążony w ponurych myślach przemierzałem korytarze szkoły. Wychodząc zza zakrętu zderzyłem się nagle z jakimś człowiekiem. Wylądowałem na ziemi, w porę ustawiając ręce do podparcia się. Gdybym nie był rozkojarzony zapewne zachowałbym równowagę. Podniosłem wzrok przywołując na twarzy mój typowy głupawy uśmiech, który zrzedł mi, gdy tylko ujrzałem pochylającego się nade mną mężczyznę.
- Naruto? – brunet uniósł pytająco brwi i wyciągnął do mnie rękę, by pomóc mi wstać. Sory koleś, ale nie jestem jakąś sierotą! – miałem ochotę krzyknąć. Wstałem gwałtownie wpatrując się w człowieka, którego widziałem dziś rano. Czy ten człowiek mnie prześladuje? Rzuciłem mu wyzywające spojrzenie.
- Tak. A ty jesteś… - zamilkłem czekając, aż dokończy.
- Itachi Uchiha. – Uniosłem z zdziwieniu brwi. Ten Uchiha? Moja matka najwyraźniej trafiła na górę złota. Nie żebym popierał jej sposób zarobku. Co to, to nie! Ale…
- Miło poznać. – mruknąłem i wyminąłem go.
- Czekaj. – chwycił mnie za ramię. Wzdrygnąłem się. Nienawidzę, gdy ktoś mnie dotyka. Odwróciłem się z furią w oczach, a on puścił mnie uśmiechając się przepraszająco. Uspokoiłem oddech.
- Tak? – chciałem mieć tę rozmowę już daleko za sobą.
- Sai mi o tobie opowiadał. – zaciął się na chwilę, lecz zaraz uzupełnił. – Dopóki nie poznałem Kushiny, nie wiedziałem, kim jesteś.
Co? Sai… ale jak? – biłem się z myślami i nagle nastąpiło oświecenie.
- Jesteś jego kuzynem? – kiwnął potwierdzająco głową. To wystarczyło mi, bym stchórzył. – Wybacz, ale muszę już iść. Dyrektor mnie wzywa.
Odwróciłem się i biegiem ruszyłem przed siebie.

Zabiłeś go… Zniszczyłeś życie ludziom, którzy znaczyli dla ciebie najwięcej… powinieneś umrzeć… bez ciebie wszystko byłoby prostsze… oni by żyli… teraz egzystują!
Ciszę jaka zapadła, gdy wszedłem do klasy, można by kroić nożem. Próbowałem jak zawsze, uśmiechnąć się głupkowato, ale poczucie winy nie pozwalało mi na to. Ci, którzy nie pochodzą stamtąd co ja, zaskoczeni wpatrywali się we mnie. Czułem się jak małpa w zoo. Co mogłem im powiedzieć? Patrzcie, to właśnie moje prawdziwe oblicze?! Nie uwierzyliby. Zbyt dobrze grałem swą rolę każdego dnia. Śledziony uważnymi spojrzeniami wszystkich obecnych, dotarłem do swojej ławki. Powoli wypakowałem plecak i w ciszy zacząłem przepisywać znajdujący się na tablicy temat. Nawet nauczyciel patrzył na mnie dziwnie. Ja – uznawany za dziecko z ADHD, które nigdy nie przestaje przeszkadzać, które zawsze musi coś mówić, które jest największym utrapieniem pracowników tej szkoły – byłem cicho. Zachowywałem się jak zawsze… gdy jestem sam. W domu, na dzielnicy… wszędzie tam, gdzie nie ma oceniających mnie ludzi… zawsze byłem taki jak teraz.
Sai odwrócił się do mnie i zmierzył przenikliwym spojrzeniem. Wszyscy wokół czekali na możliwość podsłuchania. Chcieli przedstawienia, jakie odbywało się zawsze, gdy ktoś mnie zdenerwował. A denerwujące było właśnie takie patrzenie. Lecz oni nie wiedzieli. Nie zdawali sobie sprawy, że po prostu bałem się, iż ktoś pozna… pozna jaki jestem naprawdę. Przed Saiem nie musiałem udawać. On wiedział. Wiedział lepiej od kogokolwiek innego, jaki jestem.
- Naruto. – szepnął. Ten głos pozbawiony wcześniejszej sztuczności. Głos, jaki słyszałem dawniej. Głos tak podobny do głosu Shina. Mówiący – Nie jesteś sam. Ale jestem. Sam skazałem się na samotność.
- Przepraszam. – jęknąłem chcąc schować się gdzieś daleko stąd. Z dala od tych przenikliwych, przepełnionych bólem oczu. Oczu człowieka, który znaczył dla mnie więcej niż ktokolwiek inny. – Przepraszam.
Wybiegłem z klasy nie zważając na krzyki. Przepraszam Sai.
Zatrzymałem się przed szkołą. Co ja robię? Potrzebowałem zapomnienia, lecz zamiast tego wróciły wszystkie wspomnienia. Usiadłem pod drzewem i zamknąłem oczy.
-Naruto! Ty głupi bachorze, co ci mówiłam?! Miałeś zrobić ten cholerny obiad gówniarzu! Nie będę trzymać pod swoim dachem pasożyta! – Moja matka krzyczała na mnie, raz po raz uderzając pasem po odsłoniętej skórze pleców. Celowała w inne miejsce, ale alkohol najwyraźniej robił swoje. Miałem pięć lat, kuliłem się w rogu pokoju marząc jedynie o tym, by przestała.
-Mamuś. – jęknąłem, pomiędzy kolejnymi uderzeniami. – Nie zdążyłem… sprzątałem… - nim udało mi się skończyć zdanie, przerwała mi drąc się.
- Jak kurwa nie zdążyłeś! Nie tak cię wychowywałam, ty bezmyślny…

Pamiętam tą sytuację do dziś. Wtedy jeszcze nie wiedziałem, że matka nienawidzi mnie przez mojego ojca. Ci, którzy go znają, mówią, że jestem do niego bardzo podobny. Gdy się o tym dowiedziałem, nie potrafiłem dłużej czuć do mojej rodzicielki tego, co ona do mnie. To był dla niej cios. Zostać samej z dwuletnim dzieckiem. Z kimś, kto swoim wyglądem przypomina jej o mężczyźnie, który ją porzucił. Moje istnienie nigdy nie było mile widziane. Marzeniem wielu osób była moja śmierć. Jednakże chciałem żyć… wbrew wszystkiemu stawiałem kolejny krok. Lecz każdy następny zbliżał mój świat ku ostatecznej zagładzie. Jedyne co mogłem ofiarować, to smutek, ból i śmierć. Walczyłem z tym… nadal walczę, ale nie zmienię przeszłości. Nie zmienię tego kim jestem. Pozostaje mi tylko to zaakceptować. I choć jest ciężko… robię to. Akceptuję swoją złą i dobrą stronę, przeszłość i teraźniejszość, bo to dzięki temu jestem tym, kim jestem.
Dzwonek przerwał moje rozmyślania. Uczniowie raźnie opuszczali mury szkoły. Otworzyłem oczy i wyłapałem sylwetki trzech osób idących w moim kierunku. Kiba rozmawiał entuzjastycznie z Sakurą, a Ino szła obok udając, że nie zwraca na nich uwagi. Mimo to, wiedziałem, że przysłuchuje się uważnie ich rozmowie. Czy możliwe, że…
- Naruto! – Napotkałem spojrzenie Kiby. Uniosłem pytająco brwi zdając sobie sprawę, że to wystarczająca reakcja, by kolega zaczął mówić. Szatyn podał mi moją torbę i zaczął gorączkowo tłumaczyć. – Ten nowy powiedział, że tańczy break’a! Mówił, że z wielką chęcią się do nas przyłączy… i że namówi swojego kuzyna, bo ich poprzednia drużyna się rozpadła… - po tym zdaniu wyłączyłem się. Do cholery!
-Naruto? – Shin patrzył na mnie uważnie. – Wszystko w porządku? – Uśmiechnąłem się do niego uspokajająco. Oczywiście, że wszystko było dobrze. W końcu przy ćwiczeniach salta w tył każdemu może się zdarzyć, że uderzy głową o ścianę. Gdy ta myśl pojawiła się w mojej głowie, zacząłem się śmiać. Po chwili przyłączył się do mnie Sai, który na pewno pomyślał o tym samym. Tylko Shin - ten słodki, opiekuńczy Shin – nie wiedział o co nam chodzi.
Brunet powstrzymując kolejną falę śmiechu, tym razem wywołaną konsternacją brata, powiedział cicho.
- To jest zabawne. Trzeba mieć niezwykły talent, by po dwóch udanych próbach salta, zapomnieć, że jest się coraz bliżej ściany. – Po tym jakże niezwykle trafnym określeniu mojej inteligencji, śmialiśmy się już wszyscy. Nie miałem Saiowi za złe tego przytyku. Byliśmy niczym bracia, a rodzeństwo nie obraża się na siebie za drobne żarty.

- Naruto? – Głos Kiby wyrwał mnie macek wspomnień. Spojrzałem na niego zdekoncentrowany. – No nie wierzę! Ja się tu produkuję, a ty odpływasz. – udał obrażonego. – Mogłeś mi po prostu powiedzieć, że cię nudzę. – Sakura i Ino zaczęły cicho chichotać.
- Eeee… - zastanawiałem się co powiedzieć. – Sory stary! Po prostu się zamyśliłem. – Cała trójka obrzuciła mnie zdziwionym spojrzeniem, ale to szatyn krzyknął.
- Co zrobiłeś! – po chwili dodał udając niepokój. – Mam nadzieję, że nie czujesz się źle. Nie masz gorączki? Nie jesteś chory?
- Przestań. – Nadąłem obrażony policzki. – Jakbyś nie wiedział, ja też umiem myśleć.
- No właśnie nie wiedziałem. – to zdanie wywołało kolejną falę śmiechu, ale tym razem przyłączyłem się do nich. Więc jednak nie jestem sam. Uśmiechnąłem się w duchu.
- Czyli Sai dołączy do drużyny? - Szybkie kiwnięcie głową przez Kibę utwierdziło mnie w tym. Westchnąłem.
- Um.. Naruto? – Ino odezwała się nieśmiało. Spojrzałem na nią zdziwiony. Co jak co, ale nieśmiałość i Ino, to dwa różne światy. – Bo wiesz… - urwała. Uśmiechnąłem się do niej, by dodać jej odwagi. – Ja i Karin tańczyłyśmy trochę New Styl… Czy my…eee… - zająknęła się.
- Chciałybyście dołączyć? – Pierwszy raz zalała mnie niesamowita fala szczęścia. Gdy dojdą do nas Sai, jego kuzyn, Ino i Karin, będziemy mieć prawie pełen skład. Dziewczyna kiwnęła potakująco głową.
- Spytam się Karin, ale jestem pewna, że się zgodzi. – Uśmiechnąłem się szeroko.
- Ekstra!


poniedziałek, 28 lutego 2011

Złe wieści

Wybaczcie, ale dzisiaj nie ma nowej notki. Jak mówi tytuł przynoszę BARDZO złe wieści. Otóż z powodu zmiany szkoły zmuszona jestem do zaliczenia całego roku z trzech przedmiotów. I zapewne gdyby nie było w nich Niemieckiego, miałabym mnóstwo czasu. Niestety jest.
Bardzo mi przykro. Miałam zawiesić bloga do końca marca/kwietnia, gdy to wszystko zostanie zaliczone(bądź oblane). Doszłam jednak do wniosku, że to byłoby z mojej strony dosyć podłe. W takim więc razie w ciągu tych dwóch miesięcy notki BĘDĄ, ale dosyć rzadko.
Mimo wszystko mam nadzieję, że się na mnie nie obrazicie. Piszę, bo lubię. A jeśli nie zaliczę... Strach się bać.
Pozdrawiam Hilisme
Ps. Możliwe, że jeszcze w tym tygodniu, jeśli pomiędzy nauką (jutro mam kartkówkę z PO i angielskiego, w środę z Niemieckiego i Geografii, w czwartek z Fizyki i Matematyki, w piątek sprawdzian z WOS-u i Polskiego, do tego muszę napisać pięć wypracowań i jestem pewna, że pojawi się jeszcze więcej zadań domowych), dodam kolejną część CS, a w przyszłym SN.

piątek, 18 lutego 2011

Ciemność Samotności Part II

Jak zauważyliście wena się pojawiła, ale nie na Stracone Nadzieje. W tamtym opowiadaniu utknęłam w martwym punkcie i zastanawiam się co zrobić. Chwilowo nic sensownego nie przychodzi mi do głowy, więc wybaczcie.
Ciemność Samotności
Part II


Wszedłem do magazynu, w którym miałem urządzone swoje własne zaplecze. Przytargałem tam dawniej starą kanapę i stolik, który po naprawieniu jednej nogi okazał się bardzo stabilny. To miejsce było stworzone do odpoczywania po treningach. Jedyne drzwi jakie tam istniały wiodły do hali, która była o wiele większa niż hale sportowe w najlepszych liceach Tokio. Ściany pokryte graffiti oddawały duszę tego miejsca.
Spokój przerwało ciche skrzypienie drzwi, które wzmocnione niosącym się po magazynie echem, podrażniło swą częstotliwością moje uszy. Odwróciłem się by spojrzeć na sprawcę tego hałasu. Na progu stała przerażona dziewczyna, ta sama, która wcześniej oberwała od Ino. Byłem wściekły, że ktoś śmiał naruszyć mój azyl i nie miałem zamiaru tłumić tego w sobie. Nie liczyło się teraz, że jest nowa, w sumie taki fakt nigdy się nie liczył. Ma niezwykłe szczęście, iż trafiła na mnie. Inni zapewne by się z nią nie cackali. Zmierzyłem ją zimnym spojrzeniem.
- Czego tu szukasz? - patrzyła na mnie szeroko otwartymi oczami, sparaliżowana strachem. W bladym świetle księżyca ślady po łzach na jej policzkach błyszczały lekko. Poczułem ukłucie żalu. Zrozumiałem, że bez mojej pomocy ta dziewczyna nie wytrzyma tu zbyt długo. W tym miejscu, żyjąc po za granicami prawdziwego społeczeństwa, trzeba umieć sobie radzić. Ona nie potrafi i jeśli nikt jej tego nie nauczy, nie przeżyje. – Zadałem pytanie. Oczekuję więc odpowiedzi. – mój głos był jak brzytwa, lecz chcąc jej pomóc musiałem być brutalny. Inaczej nigdy nie zrozumiałaby tutejszych zasad. Byłaby zbyt słaba, by choć odmówić, a wtedy staczałaby się coraz niżej. Zaczęłoby się od narkotyków lub alkoholu, później sprzedawania ciała by zdobyć na to środki. Już nie raz patrzyłem na ludzi, którzy tak kończyli. Jest ich tu mnóstwo. Widzę ich każdego dnia i nigdy nie wyciągnąłem dłoni. Ta świadomość, że zawsze byłem jedynie obserwatorem…
- J-ja p-p-po prostu ch-chciałam gdzieś u-uciec. – jej głos przerwał mi rozmyślania. Miała ładny melodyjny ton, lecz jąkanie psuło cały urok. Miałem świadomość tego, że się mnie boi, lecz miałem także nadzieję, że kiedyś to się zmieni. Stanąłem przed wyborem, pomóc jej i znów złamać najważniejszą zasadę rządzącą tym światem, czy obojętnie patrzeć jak niszczy sobie życie. Przyglądałem się jej w milczeniu szukając odpowiedzi na pytanie: Czy warto jej to zrobić? Jej różowe włosy związane były w niewielki kucyk z tyłu głowy. Zielone oczy przepełniał strach i zrezygnowanie. Krótka spódniczka odsłaniała zgrabne nogi. Bluzka była tak mała, że odsłaniała połowę brzucha dziewczyny, jakby chciała zwrócić uwagę na kolczyk w pępku. Pokręciłem zdegustowany głową oceniając jej piersi na stanowczo za duże. Zatrzymałem wzrok na jej malinowych wargach, które obecnie drgały z przerażenia. Podjąłem decyzję. Wiedziałem, że mogę sporo stracić i niewiele zyskać, lecz nie chciałem zawsze patrzeć. Nie chciałem by ona kiedyś stała się matką i krzywdziła dziecko, tak jak moja matka mnie.
- Choć. – rzuciłem i wszedłem na halę. Zapaliłem światła. Dalej dziwiło mnie, że władze miasta wciąż wysyłają tu prąd. Pod przeciwległą ścianą stał sprzęt sprowadzony z jednej zamykanej siłowni. Środek sali był pusty służył mi jako parkiet do tańca. Oczywiście nie jakiegoś zwyczajnego, a breakdance’a. Miałem nadzieję stać się kiedyś sławny, pokazywać ludziom moje uczucia właśnie za jego pomocą. Taniec był dla mnie życiem. Tylko on dawał mi siłę by każdego dnia stawiać kolejny krok.
Ruchem głowy nakazałem dziewczynie iść za mną. W jej spojrzeniu zauważyłem podziw i coś na wzór tęsknoty. Różniła się ode mnie.. i to bardzo, ale łączyło nas coś, czego inni nie potrafili by pojąć – życie w świecie bez złudzeń. Zatrzymałem się przy półce ze sztangami. Za mną wisiał wycinek z gazety. 


Pragnąłem wziąć udział w tym konkursie. Niestety… nie miałem grupy, która walczyłaby razem ze mną. Spojrzałem na różowowłosą, której tęskny wzrok utkwiony był w skrawku gazety. Zacząłem się zastanawiać, czy dziewczyna potrafi tańczyć. W końcu pierwszy etap zaczyna się dopiero za dwa miesiące.
Gdybym tylko znalazł trochę osób…
- Jak się nazywasz? – spytałem kładąc się na ławce i zaczynając ćwiczyć ze sztangą. Przyszedłem tu na trening. Jeśli ona nie będzie mi przeszkadzać, może nawet ją polubię. Nie mam zamiaru zmieniać swoich planów dla jakiejś dziewczyny. Stop. Nie zmieniam ich dla nikogo.
- Sakura – powiedziała wyrwana z zamyślenia. Jej wzrok na nowo stał się przegrany. Jeśli nie znajdzie motywacji zbyt wiele straci. Skoro podjąłem decyzję, że jej pomogę, tak zrobię. Podniosłem się do siadu. Czemu nie? Spytać zawsze można.
- Umiesz tańczyć? – w jej spojrzeniu zabłysła determinacja. Coś na czym mi zależało. Skoro jest jeszcze coś, co kocha, nie wszystko stracone. Może ona również marzy o wzięciu udziału w „Holidance”? Przytaknęła mi ruchem głowy, a na jej twarzy na chwilę zagościł uśmiech. Zielone oczy rozbłysły przytłumioną przez świat radością.
- Tańczę New Style. – Uniosłem lekko w zdziwieniu brwi. Może rzeczywiście jeszcze nie wszystko stracone?

Jesteś zerem… nigdy nic nie osiągniesz… nawet się nie starasz… Żałosny dzieciak… głupek… biedak… Poddaj się i tak nie masz szans na zwycięstwo!
Do domu wróciłem nad ranem. Zdawałem sobie sprawę, że zdążę jedynie wejść, zjeść śniadanie i zmuszony będę wyjść do szkoły. Otworzyłem drzwi i od razu skierowałem się do kuchni, gdzie na blacie położyłem kupione wcześniej bułki. Zbliżała się szósta.
Skierowałem zamyślony wzrok w stronę okna. Jak zawsze obserwacja nieba pomagała mi ułożyć w głowie wszystkie myśli. Zastanawiałem się nad szansą, jaką zgotował mi los. Gdyby Sakura wzięła ze mną udział w konkursie i gdybym znalazł… Za dużo gdybania. Rzeczywistość jest zbyt podła, by marzenia się urzeczywistniły. Chmury leniwie płynęły po niebie. Zza horyzontu wyłaniało się słońce. Pragnienia, które zrodziły się, gdy pierwszy raz zobaczyłem tancerzy „Holydance”… większość z nich wywodzi się właśnie z takich miejsc. Westchnąłem. Od kiedy pamiętam trenuję właśnie dla spełnienia tego marzenia. Zamiast słowami wyrażam swoją egzystencję tańcem. Dwa miesiące… jeszcze nie wszystko stracone.
Wstałem gwałtownie i szybkim krokiem ruszyłem do mojego pokoju. Chwyciłem leżącą w rogu torbę. Przejrzałem raz jeszcze, czy na pewno spakowałem wszystkie książki. Zamknąłem drzwi i miałem właśnie zamiar opuścić ten dom, gdy drzwi do sypialni matki się otworzyły. Ujrzałem tego samego mężczyznę co wczoraj. Patrzył na mnie przenikliwie. Zaraz za nim wyszła moja rodzicielka. Obdarzyła mnie uważnym spojrzeniem.
- Kupiłeś śniadanie? – Padło z jej ust pytanie. Przytaknąłem ruchem głowy. Brunet zmierzył mnie w tym czasie oceniającym spojrzeniem. Było w nim coś niezwykłego, ale to, że wyglądał na bogatego, psuło cały mój osąd o nim. Tacy ludzie nie potrafią nas zrozumieć. Bo jeśli chce się kogoś poznać, trzeba przeżyć to co on. Tylko wtedy zapada nieme porozumienie. Machnąłem krótko ręką na pożegnanie i wybiegłem z domu. Najbardziej ze wszystkiego zaskoczył mnie fakt, iż mężczyzna był z moją matką całą noc. Byłem pewien, że sporo zapłacił za taką usługę. Jednakże nie potrafiłem pojąć, jak można przeliczać ciało na pieniądze. Przyzwyczaiłem się do tego, więc nie zaprzątałem sobie tym głowy. Umysł podświadomie bronił się przed niechcianymi sprawami.
Opuściłem klatkę. Rozejrzałem się dookoła i zacisnąłem mocniej ramiączka plecaka. Ruszyłem biegiem. Na mojej drodze nie było przeszkody, której bym nie ominął. Jak już wspominałem nauka parkour’a niejako poprawiła moją kondycję i wyczucie równowagi. Tchnięty jakimś irracjonalnym przeczuciem zatrzymałem się i odwróciłem patrząc na okna mojego mieszkania wychodzące na tą ulicę. Zdawało mi się, że w oknie mignęła mi twarz bruneta. Nie miałem pewności.
Gdybym miał do szkoły jechać autobusem zajęłoby mi to najwyżej trzydzieści minut. Jednakże z braku pieniędzy zawsze szedłem na piechotę. Idąc wolnym krokiem zajmowało mi to około półtorej godziny. Gdy biegłem skracałem ten czas do godziny. Był do dla mnie pewien codzienny rodzaj treningu kondycji, dlatego nie chciałem z niego rezygnować. Biegnąc mogłem skracać drogę, którą przebywał autobus. Po za tym odgłos moich butów uderzających o asfalt, przyspieszone bicie serca, krótki głośny oddech… to wszystko działało na mnie uspokajająco. Pozwalało oderwać się od otaczającego mnie świata.
(http://www.crunchyroll.com/parkour/episode-1-parkour-501374 polecam ten filmik, by łatwiej wyobrazić sobie jego drogę do szkoły)
Dotarłem pod bramę szkoły. Byłem zmęczony, ale zadowolony. Mimo, że nie wyróżniam się specjalnie w żadnej dziedzinie nauki, wychowanie fizyczne jest moim asem. Gdy wszedłem do szkoły miałem jeszcze dwadzieścia minut do dzwonka. Nieśpiesznie skierowałem się do szatni, gdzie dres zamieniłem na mundurek szkolny. Nigdy nie przepadałem za tym paskudztwem. Próbują nam wmówić, że nosząc takie same ubrania nie widać różnic w statusie społecznym. Gówno prawda. Bogaci przyjeżdżali tu własnymi samochodami, a seifuku mieli robione na zamówienie. Po za tym uczniowie chcąc podkreślić swoją „indywidualność”, bądź przynależność do jakiś grup, przerabiali ubrania na tyle, na ile pozwalał status szkoły. Niestety uczęszczając do szkoły państwowej dostrzegłem, iż nie był on zbyt surowy pod tym względem.
Tak więc założyłem długie zielone spodnie, na których wyszyłem kilka postaci wykonujących Backspiny, Handspiny, Headspiny, Swipes’y, Flare’y i inne figury wykonywane w breakdance’ie. By nie rzucały się zbytnio w oczy i nie przyciągały nieprzychylnych spojrzeń nauczycieli, użyłem czarnej i ciemnoniebieskiej nici. T-shirt i bluzę zamieniłem na białą koszulę pozostawiając nie zapięte trzy górne guziki. Chwyciłem plecak i niechętnie udałem się pod salę do matematyki. Jak zawsze, gdy tylko rzuciłem na ziemię plecak i opuściłem na nią ciężko tyłek, przede mną pojawił się Kiba.
- Masz zadanie? – Głupie pytanie. Jasne, że mam. Zawsze mam.. no prawie zawsze. Wyciągnąłem zeszyt do matematyki i podałem mu go bez zbędnych słów. Przywołałem na twarz głupkowaty uśmiech, którym zawsze raczyłem ludzi ze szkoły. Ósma dwadzieścia pięć. Przedstawienie czas zacząć.
- Co tam u ciebie? – Zajęty przepisywaniem po jednym podpunkcie z każdego zadania, dopiero po chwili zorientował się, iż pytałem jego. Zaśmiałem się głośno widząc jego nic nie rozumiejącą minę. Nie usłyszał, albo po prostu nie dotarł do niego sens wypowiadanych przeze mnie słów. – Pytałem co tam u ciebie.
- Aa.. nic.. w sumie jak zawsze. Rodzice się kłócą, który samochód kupić, siostra marudzi, że nie chce iść do tej samej wyższej szkoły średniej co ja… Zresztą nic nowego. – Wyszczerzył do mnie w uśmiechu swoje zęby. Chyba powinienem nadmienić, że Kiba jest synem jednej z najbogatszych osób w mieście. Lubię go tylko ze względu na fakt, iż nie ocenia ludzi po statusie majątkowym. Nagle wpadłem na genialny pomysł. Szatyn wspominał chyba kiedyś, że tańczy. Westchnąłem. Raz kozie śmierć.
- Stary mam pytanie. – spojrzał na mnie słuchając uważnie, co nie zdarzało mu się często. Chyba mój głos zabrzmiał zbyt poważnie. Nie mogę wychodzić z roli. W szkole uchodzę za wiecznie uśmiechniętego i zadowolonego z życia głupka, a głupek nie mówi poważnie tylko zawsze żartuje. – Tańczysz prawda? – potwierdził ruchem głowy zapewne zastanawiając się do czego zmierzam. – Jaki taniec?
- Elektro. – Wybałuszyłem na niego oczy. Tego się po nim nie spodziewałem. Gdyby udało mi się go namówić, brakowałoby jedynie jeszcze jakiś siedmiu osób. To zawsze o jedną mniej.
- Próbuję zebrać grupę do wystartowania w „Holydance”. – palnąłem na wydechu. Jego mina świadczyła o tym, iż głęboko się nad czymś zastanawia. Nie potrafiłem powstrzymać cisnącego się na usta uśmiechu. Intensywnie myślący Kiba to niecodzienny widok.
- A kto jeszcze jest w tej grupie? – zadał pytanie, którego nie chciałem słyszeć, aż do momentu znalezienia pełnego składu.
- W sumie to na razie ja i Sakura. Taka nowa dziewczyna, podobno będzie z nami chodzić do klasy. – Na jego twarzy pojawił się uśmiech.
- Oczywiście, że się przyłączę, ale potrzebujemy jeszcze co najmniej siedmiu osób. Wydaje mi się, że mógłbym poprosić dwójkę kolegów. Również tańczą Elektro. – Poczułem kiełkującą się we mnie nadzieję, że nie wszystko jeszcze stracone. Być może uda nam się wystartować jeszcze w tej edycji.
- W takim razie będziemy mieć trzy osoby tańczące elektro, jedną New style i jedną breakdance’a. – Wymieniłem.
- Na początek lepsze to niż nic. – powiedział rozentuzjazmowany. ( trudny wyraz)
Resztę rozmowy przerwał nam dzwonek, który rozległ się nagle boleśnie drażniąc zmysł słuchu. Odebrałem mu mój zeszyt i razem weszliśmy do klasy. Usiedliśmy jak zawsze w dwóch ostatnich ławkach. On po jednej stronie klasy, ja po drugiej. Nie żebyśmy sami się tak usadzili. Po prostu każdy nauczyciel nas tak poprzestawiał. To chyba nie moja wina, że lekcje są tak nudne, iż rozmowa z kolegą jest dużo lepszym zajęciem.
Po pięciu minutach niesamowitego hałasu, którego głównymi ośrodkami byłem wraz z Kibą. Zapanowała względna cisza, a do sali prócz podłej matematyczki Anko, wszedł nasz wychowawca. Wszyscy z zaciekawieniem czekali na informację, którą przyszedł nam przekazać. Wiadomo bowiem było, iż Kakashi nie spóźnia się jedynie, gdy ma do powiedzenia coś niezwykle ważnego. Chyba tylko Ino była tak pochłonięta malowaniem paznokci, że nie interesowała się sytuacją.
- Do naszej klasy dojdą dwie nowe osoby. – powiedział donośnym głosem siwowłosy. Dwie? Jak to dwie? Na pewno Sakura, ale kto jeszcze? Rzuciłem pytające spojrzenie Kibie zastanawiając się, czy wie może kim jest ta druga osoba. Odpowiedział mi jedynie wzruszeniem ramion. Zagryzłem wargę modląc się by nie był to kolejny snobistyczny dupek jakich pełno w tym liceum.
Drzwi do Sali powoli się otworzyły. Zauważyłem różowe włosy nowej znajomej, a za nią chłopaka i o mało nie spadłem z krzesła.

Uzupełnienie informacji do "Kamienicy"

Chciałabym odpowiedzieć na wszystkie komentarze, ale nie mam do tego weny. W każdym bądź razie chciałabym żebyście w OneShocie "Kamienica" rzucili okiem na postać Chijo. Myślałam, że ktoś wytknie mi błąd, bądź brak ciągu przyczynowo skutkowego, który pojawił się w związku z tą postacią, jak i z ucieczką Naruto. Cóż niestety nikt nie zwrócił na to uwagi, a szkoda. Tak więc nakieruje was na to. 
Tak więc całość tego co chciałam pokazać zaczyna się, gdy Naruto ucieka sprzed szpitala od Itachiego. Londyn jest dużym miastem, więc jaka jest szansa, że brunet znajdzie ponownie blondaska? No właśnie prawie żadna, zwłaszcza, że ten nie udał się do swojego miejsca zamieszkania. I tu pojawia się postać Chijo. Starsza pani mieszkająca w Londynie, ale mówiąca w języku francuskim i nie rozumiejąca angielskiego? Do tego zaczyna rozmowę z nieznanym chłopcem i zabiera go do szpitala. Ale to nie koniec dziwnych wydarzeń, w których główny bohater nie widział niezwykłości, a pozorny obserwator powinien je dostrzec. Otóż w szpitalu nie pytają o dokumenty chłopca. Dziwne prawda? Jeszcze dziwniejsze jest zdanie Chijo, gdzie wspomina o rodzicach Japończykach. Tamten naród uczy się angielskiego, więc logicznie rzecz biorąc chcieliby aby ich dziecko znało dany język. 
No i w końcu najlepsze. Itachi przychodzi zaraz po odejściu Chijo. Zauważyliście teraz to?

Postać Chijo w tym opowiadaniu jest nieco kontrowersyjna. Możecie mnie o swoich wnioskach poinformować w komentarzach. 

Wracając do dwójki głównych bohaterów. W kreacji Naruto pomogło mi w pewnym sensie moje spojrzenie na świat. Chłopak chce być niezależny i jak zauważyliście uczciwy. I są oczywiście pewne nierozwiązane tajemnice z nim związane, które nadają mu dość realistyczny charakter. Przecież nikt nie pokazuje wszystkich swoich cech i powodów swoich zachowań. Jak sądzicie skąd u niego taka trauma po usłyszeniu nazwiska Uchiha? 
Ogólnie postać blondaska miała być realna, lecz nie popularna. Czy mi się udało oceńcie sami. Chłopak wyraźnie nie lubi Londynu, jednak woli żyć w trudnych warunkach niż wrócić do ojczyzny. I tu pojawia się drugie pytanie: Czy ta reakcja nie jest zbyt przesadzona? A może na jego ucieczkę prócz wymienionego powodu składały się jeszcze inne? Przecież w oczywisty sposób przekazuje nam swoją miłość do Kraju Kwitnącej Wiśni. 
Zagłębiając się jeszcze dalej w tekst. Można wyszczególnić kilka dziwactw bohatera, ale to już każdy niech sobie szuka.

Przechodząc do Itachiego Uchiha. Pierwsze co rzuca się w oczy, jak słusznie zauważono, to fakt, że pracuje dla Minato. Podobnie jak w życiu nie wyszczególniam tu złych i dobrych. To się splata. Miałam nadzieję, że nikt nie powie, iż zrobiłam z Minato tego złego. Jest jednym z najważniejszych osób w Yakuzie - fakt, ale czy gdzieś jest powiedziane, że jest zły? Nie jest tylko subiektywna ocena blondyna, który po prostu nie chce mieć nic wspólnego z mafią i zapewne kieruje się stereotypowym podejściem do tej kwestii. To jest do zauważenia. Przecież mówi o tym, że żyło mu się dobrze. Nie wspomina nigdzie o złym traktowaniu przez ojca. Ba, nawet mógł marnować jego pieniądze. 
Wracając do postaci bruneta. Skoro pracuje dla Minato, pracuje dla mafii. Niby logiczne, ale czy na pewno? Czy on gdziekolwiek wspomina, że jest członkiem mafii? Poprawcie mnie jeśli się mylę (a mogę się mylić, bo nie znam na pamięć całego opowiadania), ale on wspomina jedynie o ojcu blondyna. Z czego można wyciągnąć przeróżne wnioski. Np. że jest pracownikiem firmy Namikaze lub detektywem. Skoro jasno nie jest powiedziane, nie można wykluczyć żadnej opcji. 
Przechodząc do głównego tematu OneShota. W końcu to yaoi jakby nie patrzeć. Chciałam by nie było tu żadnej miłości. Wiem, że walentynki z tym się kojarzą, ale chciałam by to opowiadanie czytało się przyjemnie w każdej sytuacji. Tak więc miłości nie ma i każdy to dostrzega. Jest tylko reakcja ciała na drugie i pożądanie. Jak w życiu częściej ludzie kierują się właśnie pożądaniem, niż miłością. 
I spójrzcie co robi Naruto! Zaspokaja się, a później znika. I tu też się pojawiły sprzeczne uczucia. Kto kogo zranił? A może nikt nie został zraniony? Może po prostu w jednej osobie wywołało to wściekłość w drugiej radość? Lub obie osoby otrzymały to co chciały? Ostatnie nie ma sensu? Jak to nie? Naruto dostał drugą szansę na ucieczkę, a Itachi powód by wrócić do ojczyzny. Nie? Nie ma sprawy każdy ma swoje odczucia. Ale warto spojrzeć na to z kilku punków widzenia. 
I w końcu ostatnie zdanie pomyślane przez Naruto. To jest informacja, która powinna się pojawić na początku, ale się nie pojawia. Zabieg zamierzony. Zdanie " Najważniejsze to przed siebie, z dala od brudnych macek japońskiej mafii " - jest wyraźnym wskazaniem motywacji blondyna. Oprócz tego wyraża opinię o mafii japońskiej i podejście do życia. I to wszystko w jednym zdaniu! Nie wierzycie? Przeczytajcie kilka razy oceniając pod różnym kątem. 

A teraz taka informacja na koniec. Możliwe, że będzie kontynuacja, ale większe prawdopodobieństwo, że pojawi się OneShot, który będzie kolejnym wydarzeniem z życia blondyna. Mam nadzieję, że uda mi się go tak napisać, by można było go czytać bez znajomości "Kamienicy". 
Pozdrawiam i mam nadzieję, że się nie gniewacie, iż to nie kolejna notka. Następna pojawi się zapewne jutro i będą to "Stracone Nadzieje" ewentualnie "Ciemność Samotności". Zależy co skończę, bo chwilowo zastój u mnie z weną. 
Bye. 
Hilisme.

poniedziałek, 14 lutego 2011

OneShot "Kamienica"

Oto przed wami OneShot Walentynkowy z parą Itachi i Naruto. Mam nadzieję, że się spodoba, choć osobiście nie jestem z niego do końca zadowolona. Niby początek fajny, ale później jakoś zaczęło mi się mieszać.
Excusez-moi - w języku francuskim, przepraszam, zwracając się do kogoś. (Np. w zwrocie: przepraszam, która jest godzina?)
Please, let the madam sit down. - (ang.) proszę niech pani usiądzie.
S'il vous plaît, laissez-le s'asseoir madame - (fr.) znaczenie j.w
Parlez-vous français? - (fr.) Czy mówisz po francusku? 
Oui - (fr.) tak 


Oneshot "Kamienica"

Na poddaszu jednej z licznych kamienic w Londynie pewien blondyn szykował się właśnie do wyjścia. Jak każdego dnia wyjrzał przez okno smutno patrząc na widok jaki się z niego rozpościerał. Deszcz nie przestawał padać już od kilku dni. Zamiast typowej zimy na dworze była wielka chlapa. Dachy budynków, ciemne dymy z kominów i brud to jedyne z czym kojarzyło mu się to miasto. Bicie dzwonów Big Bena słychać było nawet tu, choć dzielnica oddalona była dość dużo od centrum. Nie były to jednak obrzeża miasta. Chłopak zamieszkiwał tę kamienicę nielegalnie. Z powodu młodego wieku nie mógł wynająć żadnego mieszkania, ani zatrudnić się gdzieś. Żył z tego co wyżebrał. Nie raz myślał, że byłoby lepiej, gdyby nie uciekł wtedy z domu, lecz wiadomość o tym jak naprawdę wygląda zawód jego ojca była zbyt straszna by tego nie zrobić. Nawet gdyby mógł cofnąć czas postąpiłby tak samo. Mimo wszystko tęsknił za swoim krajem – za Japonią i jej zmiennymi porami roku. Tu w Anglii przeważał deszcz i deszcz ze śniegiem. Nawet latem dobra pogoda utrzymywała się nadzwyczajnie krótko. Brakowało mu widoku rozkwitających kwiatów sakury i sprzeczek z kolegami. Ile to już minęło odkąd widział ich ostatni raz? Rok? Nie, raczej półtora. Pomimo tego wciąż przed zaśnięciem widział ich uśmiechnięte twarze. Tu o dbał o każdą kromkę chleba, tam mógł sobie pozwolić na marnowanie jedzenia. Przez pierwsze miesiące po ucieczce żył za to, co ukradł ojcu, lecz te pieniądze skończyły się już dawno. Zdawał sobie sprawę, że długo już tak nie pociągnie, lecz uparcie szedł na przód. Przez te wszystkie dni nigdy nie pomyślał o powrocie. Nie chciał znów stawać twarzą w twarz ze swoim ojcem i matką. Teraz nawet gdyby chciał nie stać by go było na bilet samolotowy.
Stał w oknie wdychając zanieczyszczone powietrze wielkiego miasta. Spaliny i dym kuły go w gardło, lecz przyzwyczaił się już do tego. Musiał się pilnować, by policja nie dostrzegła w nim czegoś dziwnego. Mogli by zacząć dociekać kim jest, a wtedy możliwe, że kazano by mu wrócić. Nie chciał tego. Dlatego uczył się pilnie i nie wyróżniał się. Wolał być w cieniu, a nauczyciele odbierali to jako nieśmiałość. Uśmiechał się, by nikomu nie przyszło do głowy, iż należy sprawdzić jego sytuację rodzinną. Wracał do domu okrężną drogą, aby nikt go nie śledził i do tej pory wszystko szło po jego myśli. Podrobione dokumenty jakie jakiś czas przed wyjazdem znalazł w szafce ojca były niezwykle przydatne. Posiadał w nich to samo imię, lecz nazwisko panieńskie matki, tak więc próba odnalezienia go byłaby niemożliwa. Cieszyło go to, ale jednocześnie martwiło, że jeśli umrze, to nikt się o tym nie dowie. W końcu był sam. Sam w wielkim, obcym (no już w sumie nie tak do końca) mieście, w znanym jedynie z lekcji geografii kraju.
Westchnął lekko i wrócił do pakowania torby. Wyszedł cicho na klatkę, jak zawsze rozglądając się czy nikt go nie widzi. Powoli uważając na najbardziej skrzypiące schodki zszedł na dół i wymknął się tylnimi drzwiami. Wmieszał się w tłum pewny, że jak zawsze nikt nie zwrócił na niego uwagi. Miał nadzieje przeżyć tu jeszcze rok i kończąc osiemnaście lat zatrudnić się gdzieś. Niestety jak to mówią – nadzieja matką głupich. W momencie, gdy chłopak opuścił bezpieczne schronienie, zaczął być obserwowany przez parę przenikliwych, onyksowych oczu.
Szedł wolno mimo, iż z każdym krokiem jego dziurawe już w wielu miejscach buty coraz bardziej przemakały. Mokre kosmyki złotych włosów przylegały płasko do delikatnej twarzy chłopaka. Z kurtki kapało jak z nie dokręconego kranu. Koło Naruto przejechał samochód rozchlapując na niego zawartość całej znajdującej się na drodze kałuży. Pomimo tego nieoczekiwanego prysznicu chłopak szedł dalej. Był już tak mokry, że kolejne litry wody nie robiły na nim najmniejszego wrażenia. Pechowy dzień na tym się nie skończył, gdyż po chwili blondyn leżał na ziemi trzymając się za bolącą rękę. Jakiś dzieciak przewrócił go biegnąc, po czym uciekł ze śmiechem. Niebieskookiemu jednak do śmiechu nie było. W oczach zebrały mu się łzy, a ręka puchła z każdą minutą. Był pewien, że została złamana. Miał dość tego dnia, chociaż dopiero się zaczął.
Podniósł się nieporadnie nadal zaciskając dłoń prawej ręki na nadgarstku lewej. Spojrzał na leżącą na ziemi równie co on przemokniętą torbę. Spróbował się po nią schylić uprzednio puszczając lewą rękę, lecz ból po minimalnym poruszeniu nią zniechęcił go do jakichkolwiek ruchów. Przestał się powstrzymywać i dał upust łzom. „To nie fair!” – myślał, gdy z jego oczu leciały łzy mieszając się z deszczem.
Po chwili ktoś podniósł jego własność i podał mu. Zdziwiony uniósł wzrok na stojącego przed nim bruneta. Wyglądał na Japończyka. Miał długie hebanowe włosy i onyksowe tęczówki, tak że pozorny obserwator nie zauważyłby, gdzie zaczyna się źrenica. Ubrany był w luźne jeansy i długi nieprzemakalny płaszcz. Uśmiechnął się miło widząc szok na twarzy blondyna, na co ten spuścił zmieszany wzrok. Złapał swoją torbę i przerzucił przez ramię.
- Dziękuję – bąknął mocno zmieszany i odwrócił się z zamiarem odejścia. Niestety silna dłoń zaciskająca się na jego ramieniu skutecznie mu to uniemożliwiła.
- Powinieneś pojechać na pogotowie z tą ręką. – Mimo, że w głosie mężczyzny przeważała obojętność, słychać było nutkę troski, której Naruto tak bardzo się bał. „Nie! Nie teraz, kiedy został mi już tylko rok!” – Daj mi numer swoich rodziców zadzwonię do nich, żeby zabrali cię na pogotowie.
- Nie. – Powiedział trochę za szybko nastolatek. – Sam sobie poradzę. – Szarpnął się, lecz wywołało to tylko kolejną falę bólu i z jego ust wydostał się cichy jęk. Odwrócił się przodem do bruneta z zamiarem wymuszenia na nim by go puścił. Nim jednak zdążył się odezwać, zobaczył twarz mężczyzny pochylającą się nad nim.
- Gdzie są twoi rodzice? – Brunet wypowiedział to zdanie cicho, lecz wyraźnie i co najdziwniejsze w języku japońskim nie angielskim. Niebieskooki przełknął ślinę. „No to mam przechlapane!” – Naruto. – To jedno słowo wywołało na twarzy blondyna zdumienie. Otworzył szeroko oczy i usta nie wiedząc co powiedzieć. Patrzył tępo w czarne oczy mężczyzny powoli tonąc w tych dwóch tunelach bez dna.
- S-s-skąd.. t-ty… w-w-wiesz? – jąkał się próbując sklecić jakieś zdanie. Zapomniał na chwilę o urazie i gdy przypadkowo zacisnął mocniej rękę trzymającą uszkodzony nadgarstek, syknął z bólu.
- Później. – Brunet złapał go za kurtkę i zaczął prowadzić w stronę stojącego nieopodal czarnego samochodu. – Najpierw trzeba się zająć twoją ręką, później wyjaśnimy sobie kilka spraw. – Wciąż będący w szoku blondyn nie protestował i już po chwili byli w drodze do najbliższego szpitala.

Zatrzymali się na rozległym parkingu i wtedy Naruto oprzytomniał.
- Nie mogę tam iść. – Wydusił ze ściśniętym po części z bólu, po części ze strachu gardłem. Spojrzał przerażonym wzrokiem na bruneta, który stukał z niecierpliwością w kierownicę. – Kim ty w ogóle jesteś? – blondyn zadał pytanie, które męczyło go od chwili ujrzenia mężczyzny. Wydawał mu się znajomy, a jednocześnie zupełnie obcy. Kierowca odetchnął głęboko by się uspokoić. Doskonale znał rozkazy, choć teraz zaczęły go nachodzić obiekcje. Miał szczerą ochotę przywalić temu głupiemu dzieciakowi, przez którego zwiedził już pół Europy. Gdyby to jeszcze były wakacje, ale nie. On musiał szukać bachora, który postanowił spierdolić z domu mimo, iż jego ojcem był jeden z najważniejszych ludzi w Yakuzie. No po prostu bomba.
- Jestem Itachi Uchiha – Na dźwięk tego nazwiska Naruto wciągnął ze świstem powietrze i spróbował jak najszybciej wydostać się z samochodu, niestety brunet w porę zamknął centralny zamek, odcinając mu jedyną drogę ucieczki. Niebieskooki próbował za wszelką cenę odsunąć się najdalej od osoby, która siedziała obok niego.
Czarnookiego zaskoczyła taka reakcja. Cieszył się, że w porę zareagował, ale wrodzona ciekawość nie pozwalała mu, nie zainteresować się powodem takiego stanu rzeczy. Uniósł pytająco brwi, ale gdy zdał sobie sprawę, że z oczu siedzącego przed nim chłopca lecą łzy, poczuł coś na kształt współczucia. „Tylko czemu do cholery tak zareagował na moje nazwisko?”
- Ej, młody co jest? – wyciągnął w jego stronę rękę, lecz cofnął ją słysząc cichy pisk. Zmarszczył brwi nie wiedząc co zrobić. Świat się wali, piekło zamarza, potomek wielkiego rodu Uchiha nie wie co zrobić! Zagryzł wargę odsuwając się na swoje miejsce. – Powiedz o co chodzi? – starał się opanować irytację
Blondyn powoli uniósł wzrok, w którym kryło się przerażenie.
- Wypuść mnie! – pisnął. – Wypuść…wypuść.. – szeptał z powrotem patrząc na swoje ręce i kręcąc głową. Widać było po nim, że panikuje, ale brunet nie wiedział o co chodzi.
Nagle przysunął się do chłopca i brutalnie wpił w jego wargi. Na twarzy blondyna pojawił się szok. Jego oczy otworzyły się w zdumieniu. Odruchowo uchylił usta, lecz Itachi odsunął się od niego gwałtownie i szybko wysiadł z samochodu. Odpalił drżącymi rękami papierosa. „Cholera dlaczego to zrobiłem?” – zbyt wiele emocji, których zazwyczaj nie okazuje wybuchło w jednej chwili. Lubił kobiety i mężczyzn, ale ten dzieciak, jest synem jego szefa. Nie może, Nie powinien. Nie chc… a może właśnie chce? Nie był pewien.
W tym samym czasie blondyn siedzący w samochodzie zmarszczył w zamyśleniu brwi. „Czemu, do cholery, mi się to podobało?” – zastanawiał się. Przecież obaj są facetami. To nienaturalne… nieodpowiednie.. I w ogóle wszystko nie!
Zorientowawszy się, iż brunet pochłonięty jest we własnych myślach, a samochód otwarty. Pociągnął lekko za klamkę, powstrzymując syknięcie bólu, gdy złamana ręka opadła na kolano. Wysiadł powoli wciąż obserwując Uchiha. Zrobił dwa kroki w tył, po czym rzucił się biegiem przed siebie. Ból w ręce doskwierał, ale był do wytrzymania. Skierował się na najbliższy przystanek autobusowy i wsiadł w podjeżdżające właśnie 13. Zajął wolne miejsce i odetchnął z ulgą. O tej porze dnia, gdy powinien być w szkole ruch jest niewielki, pasażerów zresztą też nie ma zbyt wielu.
Adrenalina powoli zaczynała z niego opadać. Ból w ręce stał się coraz bardziej dotkliwszy i nawet najmniejszy ruch powodował potężne fale bólu niosące się wzdłuż całej kości promieniowej. Nawet nie zauważył, gdy zaczął drżeć, a oczy powoli wypełniały mu się łzami. Przełknął je i wysiadł na swoim przystanku. Skierował się w stronę metra i zauważywszy, że niebieska linia właśnie się zatrzymuje, przecisnął się przez tłum i dotarł do środka. Zajął ostatnie wolne miejsce. Zdjął przewiązany przez szyję szalik i zrobił z niego prowizoryczny temblak. Zapatrzył się za okno.
- Excusez-moi – usłyszał słowa starszej pani stojącej obok. Zaskoczyło go, że zwróciła się do niego po francusku, ale ten język również trochę znał. Wstał zachwiawszy się lekko.
- Please, let the madam sit down. – powiedział z wyraźnym brytyjskim akcentem. Kobieta spojrzała na niego najzwyczajniej w świecie nie rozumiejąc jego słów. - S'il vous plaît, laissez-le s'asseoir madame – powtórzył wcześniejsze słowa po francusku. Kobieta uśmiechnęła się lekko i zajęła wolne miejsce. Pociąg szarpnął lekko ruszając, a blondyn skrzywił się z bólu.
- Parlez-vous français? – kiwnął głową rzucając krótkie oui. – Bardzo cię ta ręka boli? – w jej głosie brzmiała autentyczna troska. Naruto nie chcąc kłamać kiwnął potakująco głową. Ludzie tłoczący się wokół jakby przestali istnieć, większość z nich zapewne nawet nie rozumiała jego słów, a pozostała część po prostu nie słuchała. – Może pojadę z tobą do szpitala? – Zaoferowała. – Zdaje się, że nie masz tu rodziców. – Blondyna zaskoczyła błyskotliwa dedukcja starszej pani, lecz ciepły uśmiech nie zniechęcił go do dalszej rozmowy.
- Nie trzeba. – wymamrotał zza zaciśniętych z bólu zębów. – Nazywam się Naruto. – Przedstawił się, nie chcąc niekulturalnie pytać się o imię pierwszy.
- Jestem Chijo – Naruto uniósł w zdziwieniu brwi.
- Jesteś Japonką? – spytał odruchowo w swoim ojczystym języku. Kobieta uśmiechnęła się jeszcze szerzej.
- Nie, urodziłam się we Francji, ale moi rodzice byli Japończykami. – również przeszła na dany język. Naruto kiwnął głową na znak, że rozumie.
Pociąg zatrzymał się na stacji, a Chijo chwyciła blondyna za rękę i pociągnęła w stronę wyjścia.
- Choć wnusiu. – powiedziała po francusku puszczając mu oczko. – Tu niedaleko jest szpital, opatrzą ci tą rękę.

Dotarli do najbliższego oddziału. Kobieta przedstawiła swoje dokumenty. O dane chłopca nie pytali. Założyli mu gips i od razu go wypuścili.
- Merci – powtarzał co rusz Naruto, gdy z powrotem zmierzali w stronę stacji metra.
- Och, nie ma za co. – Chijo uśmiechnęła się do niego i ruszyła w swoją stronę.
- Miłego dnia. – krzyknął za nią chłopak i usiadł na ławce. – Może ten dzień nie jest tak do końca zły ? – mruknął pod nosem.
Po chwili jednak musiał odwołać poprzednie słowa, gdyż pojawił się przed nim Itachi. Po jego minie było widać, że z trudem opanowuje złość.
- Co ty sobie kurwa wyobrażasz gówniarzu ? – syknął, gdy zbliżył się na tyle, by inni nie mogli tego dosłyszeć. Złapał go za rękę i siłą pociągnął w stronę wyjścia. Blondyn zrezygnowany nie stawiał żadnego oporu. Miał już dość złych przeżyć z członkami tego klanu. Po za tym, nie mógł zebrać myśli. Jego ciało reagowało gorącem na każdy dotyk bruneta. Wyobraźnia podsuwała coraz to śmielsze obrazy, przez które na twarzy Naruto pojawił się niewielki rumieniec.
Gdy doszli do samochodu blonyn zajął grzecznie miejsce z tyłu. Brunet usiadł za kierownicą i ruszył nawet nie spoglądając na chłopaka. Dopiero po chwili Naruto zorienotwał sie, że jadą w kierunku jego dzielnicy.
- Dokąd jedziemy ? – spytał nieśmiało.
- Do twojej kamienicy. – odpowiedział niechętnie Itachi. – Musimy gdzieś przenocować, a jutro wracamy o Japonii. – Niebieskooki przełknął nerwowo ślinę. Nie chciał wracać do ojca. Nieświadomy bycia obserwowanym przez czarnookiego patrzącego w co rusz w tylnie lusterko, podkulił nogi i oparł na nich głowę. „Miał wszystko… niczego nie musiał żałować… więc dlaczego do cholery uciekł? Dlaczego nie chce do tego wrócić, gdy nie ma już nic? Gdy każdy dzień jest dla niego utrapieniem? Mógł wrócić w każdej chwili… ojciec powitałby go z otwartymi ramionami… czemu w takim razie woli cierpieć?” – myślał gorączkowo Uchiha widząc w lusterku złote kosmyki. Włączył radio. Leciała jakaś smętna piosenka o miłości. Przełączył zdegustowany. Znów to samo. Czując coraz bardziej narastającą irytację, po raz kolejny przełączył, lecz nim zdążył wyrazić swoje zniesmaczenie, usłyszał cichy głos.
- Przełącz na 988.78 to jedyne radio w tym mieście, które puszcza tylko j-rock. Na pozostałych kanałach będą tylko piosenki o miłości, w końcu dzisiaj walentynki. – blondyn wymówił ostatnie zdanie z wyraźną niechęcią.

W milczeniu dojechali do kamienicy. Nie odzywając się do siebie żadnym słowem weszli na poddasze.
- Usiądź – rzucił Naruto wskazując na podniszczoną kanapę. – Chcesz kawę lub herbatę? – brunet pokręcił przecząco głową czując coś na kształt podziwu co determinacji chłopaka.
- Czemu nie chcesz wrócić? Przecież tam miałbyś wszystko, a tu żyjesz jak jakiś biedak. – Pozwolił dojść do głosu swojej wrodzonej ciekawości.
- Nie chcę żyć za pieniądze ojca… nie chcę by sądzono, że ja do niczego nie doszedłem… i co najważniejsze… - przerwał na chwilę. – chcę zarabiać legalnie bez przekrętów, swoją ciężką pracą. – Taka odpowiedź zaskoczyła Itachiego.
Zapadło milczenie. Brunet podziwiał delikatną urodę chłopca, karcąc się w myślach za próby wyobrażenia go sobie bez jakiejkolwiek odzieży. Blondyn natomiast zagłębił się w swoich myślach zastanawiając, czemu tak dziwnie się czuje w towarzystwie mężczyzny.
- Naruto?
- Tak? – lazurowe spojrzenie spotkało się z onyksowym, a chłopak poczuł jakby mógł utonąć w ich otchłani.
- Przepraszam za to w samochodzie.
- Nic się nie stało. – bąknął w odpowiedzi spuszczając głowę, gdy poczuł jak zaczynają go piec policzki. Po chwili mężczyzna chwycił jego podbródek i podniósł tak, by chłopak patrzył mu w oczy. Miał przemożną ochotę pocałować te jasne pełne usta, które ich właściciel nieświadomie kusząco uchylał.
- Na pewno? – spytał głosem o jaki sam się nie podejrzewał. Dziwnie ciepłym i pożądliwym. Naruto spłonął jeszcze bardziej rumieńcem. – Słodko się rumienisz. – wyszeptał Itachi nim zdążył ugryźć się w język.
Blondyn nie wiedział co odpowiedzieć. Starał się powstrzymać ochotę by rzucić się na bruneta.
- Dz-dziękuję – wyjąkał spuszczając wzrok. Uchiha odsunął się od niego czując gwałtowną falę pożądania. Nie rozumiał, dlaczego ten chłopiec tak na niego działał. Fakt, dawno nie miał kochanka, ale i tak nie powinien w ten sposób reagować.
- Można zapalić? – zapytał odwracając się do niego tyłem. Uzumaki poczuł lekkie ukłucie żalu, gdy nie widział już przystojnej twarzy mężczyzny.
- Owszem w oknie. – rzucił krótko. – Idę się kąpać. – Podszedł do jedynych drzwi jakie istniały w całym tym jego prowizorycznym mieszkanku i uchylił je. Do tej pory łazienka spisywała się dobrze. Miał zmontowany prysznic, a rury podłączył do sąsiadów z dołu. Najważniejsze, że dało się o siebie zadbać. Znalazł na podłodze w miarę czystą koszulkę i świeże bokserki, po czym odkręcił wodę. Zaczął dokładnie czyścić swoje ciało. Było to przyzwyczajenie, którego nie potrafił się oduczyć.
Gdy czysty i pachnący wrócił do pokoju, który był jednocześnie salonem, kuchnią i sypialnią, w oczy rzuciło mu się, że na stole leżą kanapki.
- Zrobiłem przekąskę. – usłyszał głos przy swoim uchu i odruchowo odskoczył wpadając na ścianę. Serce zabiło mu mocniej.
- Nie strasz mnie tak. – powiedział stanowczo i uderzył lekko bruneta w ramię, po czym rzucił się na jedzenie. Tak dawno nie miał w ustach porządnego posiłku, że jedząc chleb czuł się jak w drogiej restauracji. – Dziękuję. – powiedział, gdy spałaszował wszystko i poklepał się po brzuchu. – Były świetne. – Na twarz Uchiha wpłynął lekki uśmiech, prawie niewidoczny. Było to bowiem leciutkie uniesienie obu kącików ust. – Chciałbym ci jakoś podziękować. – mruknął blondyn, stawiając wszystko na jedną kartę. Miał nadzieję, że się nie myli i Uchiha rzeczywiście woli chłopców. Nie akceptował do końca faktu, że brunet go pożąda, ale chciał spróbować. Podszedł do niego i patrząc w jego zaskoczone spojrzenie złożył na jego ustach delikatny pocałunek.
- Dlaczego to zrobiłeś? – spytał Itachi będący pod wrażeniem odwagi chłopaka.
- Żeby sprawdzić, czy teraz też to poczuję.
- Co?
- No takie ciepło rozchodzące się po ciele. – próbował wytłumaczyć niebieskooki.
- Aha. – mruknął mało inteligentnie brunet. – i?
- I czułem. – Uchiha po tych słowach wstał i bez słowa opuścił pomieszczenie.
„ Cholera!” – krzyknął w myślach Naruto i rzucił się na łóżko. – „Przy tym człowieku tracę zdolność racjonalnego myślenia!”

Itachi wrócił po dwóch godzinach z ciepłą kolacją i torebką prezentową w ręce. Blondyna zastał śpiącego na łóżku. Wyglądał tak słodko i bezbronnie, że brunet uśmiechnął się lekko. Ręka w gipsie zwisała luźno z kanapy, a palce muskały podłogę. Uchiha odłożył jedzenie na stół, a niespodziankę schował za fotel. Usiadł koło chłopca odruchowo odsuwając mu włosy z twarzy. Poruszył lekko jego ramieniem.
- Naruto wstawaj. – powiedział cicho, niestety nie spotkało się to z żadną reakcją ze strony złotowłosego. – Naruto wstawaj. – powiedział głośniej, ale i tym razem nic to nie dało. Zmarszczył brwi, po czym pochylił się nad uchem chłopaka drażniąc je oddechem. Polizał delikatnie czułe miejsce za małżowiną i szepnął. – Mały pobudka. – Niebieskookim wstrząsnął lekki dreszcz, po czym usiadł przecierając piąstkami oczy.
- Co jest? – spojrzał na bruneta i spłonął rumieńcem zdając sobie sprawę, że to on go budził.
- Przyniosłem kolację. – Blondyn otworzył w zdumieniu szerzej oczy.
- Nie musiałeś. – wystękał tylko.
- Ale chciałem. – uśmiech jakim obdarzył go w danej chwili chłopak, był niczym słońce na tle lazurowego nieba. By widzieć go codziennie oddałby wszystko.
- Merci. – powiedział odruchowo po francusku Naruto i usiadł przy stole naprzeciwko Itachiego. Jedli w milczeniu napawając się swoim towarzystwem, a gdy skończyli Uchiha podszedł do blondyna i wyszeptał mu zmysłowo na ucho.
- Mam dla ciebie prezent z okazji walentynek.
- Ale.. my przecież nie jesteśmy parą. – zauważył Naruto. Mimo to po chwili w ręce trzymał już torebkę. Otworzył ją i zobaczył piękną parę nowiutkich adidasów. – Wow…są ekstra.. nie wiem jak ci dziękować.
- Może tak. – powiedział brunet, po czym wpił się w wargi chłopca. Całował delikatnie pragnąc językiem poznać każdy skrawek ust chłopca. Gdy blondyn uchylił usta, natychmiast skorzystał z okazji i wtargnął do nich językiem. Badał każdy zakamarek, przejechał po zębach, później po podniebieniu, aż w końcu zaczął szturchać język Naruto, by ten przyłączył się do zabawy. Niebieskooki zaczął nieporadnie odwzajemniać pocałunek. Widać było, że nie ma w tym wprawy. Jednak wraz ze wzrostem pożądania, nieśmiałość zaczęła zanikać.
Oderwali się od siebie by zaczerpnąć powietrza.
- Oddychaj nosem – mruknął Itachi.
- I kto to mówi – prychnął blondyn. – ale muszę przyznać, że to było ciekawe. – spojrzał znacząco na swoją wypukłość w spodniach wybuchając śmiechem.
Uchiha nie pozwolił mu zbyt długo udawać głupka. Chwycił go w pasie i podnosząc ponownie zaczął namiętnie całować. Położył go na łóżku i zaczął schodzić pocałunkami na szyję. Mruczenie, jakie wydobywało się z gardła chłopca, tylko zwiększało pożądanie mężczyzny. Podsunął do góry jego bluzkę i po chwili znajdowała się ona na ziemi.
Naruto zadrżał, gdy zwinny język Uchiha zaczął pieścić jego sutek. W tym samy czasie drugim zajmowała się ręka czarnookiego. Patrząc spod półprzymkniętych powiek, widział te ciemne tęczówki, które w obecnym świetle były całkowicie czarne. Podniósł zdrową rękę i zaczął nieporadnie odpinać guziki koszuli Itachiego. Po chwili oboje znajdowali się już tylko w bokserkach.
Brunet zjechał pocałunkami na podbrzusze chłopaka, co wywołało głuchy jęk zadowolenia. Szybkim ruchem ściągnął z niego bokserki i od razu polizał jego nabrzmiałą męskość. Z ust blondyna wyrwało się sapnięcie. Po kilku szybkich ruchach głowy, Itachi dał niebieskookiemu do ust swoje palce. Zdawał sobie sprawę, że jest to jego pierwszy raz i imponowała mu jego odwaga.
Naruto ssał grzecznie palce mężczyzny odruchowo wyobrażając sobie, że to coś zupełnie innego. Po chwili brunet zabrał je i włożył jednego do jego dziurki. Gdy się przyzwyczaił dodał drugiego zaczynając go powoli rozciągać. Niemiłe uczucie minęło równie szybko jak się zaczęło, gdy Itachi zaczął pieścić wolną ręką przyrodzenie blondyna, jednocześnie całując go namiętnie.
Gdy uznał, że chłopiec jest już wystarczająco rozciągnięty zastąpił palce swoją męskością. Niebieskooki powstrzymał krzyk, lecz kilka łez spłynęło po jego policzkach.
- Przepraszam – mruknął cicho brunet całując go namiętnie.
Gdy Naruto przyzwyczaił się do nowego uczucia, sam zaczął się nabijać na przyrodzenie mężczyzny, jęcząc głośno, gdy trafiał w prostatę. Szybko znaleźli wspólny rytm. Nie starali się być delikatni. Chcieli zaspokoić swoje pożądanie, aż padli wykończeni po przeżytym orgazmie. Nim zasnęli Uchiha pocałował czule blondyna w czoło. Pierwszy raz ktoś wzbudzał w nim takie uczucia. Pierwotne instynkty wychodziły na wierzch przy tym młodym aniele w ludzkiej skórze. „I tak nie możemy być razem, Naruto” – pomyślał, po czym zasnął.

Rano niebieskooki starając się nie zbudzić bruneta, wyszedł z łóżka i poszedł wziąć szybki prysznic. Ubrał się w pierwsze lepsze ubrania i wyciągnął portfel Uchiha. Tak jak podejrzewał znalazł tam całkiem sporo gotówki. Starczyłoby nawet na bilet samolotowy do Kanady. Wziął większą część i schował do swoich spodni. Portfel odłożył na miejsce.
Wyciągnął z kredensu kartkę i nabazgrał szybką wiadomość.
Wybacz, ale wiesz co mną kieruje. Zapewne nigdy się już nie spotkamy. Muszę przyznać, że było fajnie. Nikt jeszcze tak na mnie nie działał, ale nie szukaj mnie. Teraz będę ostrożniejszy. Nie marnuj czasu. Przekaż mojemu ojcu, żeby dał mi spokój. Powiedz mu, dlaczego nie chcę z nim mieszkać. Żegnaj… na zawsze. Naruto.
Położył ją na stole i wyszedł. „Dokąd teraz? Może do Paryża, albo Nowego Yorku?” – pomyślał – „Najważniejsze to przed siebie, z dala od brudnych macek japońskiej mafii!”

poniedziałek, 7 lutego 2011

Ciemność Samotności Part I

Wybaczcie, ale moja wena gdzieś się zapodziała i nie byłam w stanie dokończyć kolejnego rozdziału Straconych Nadziei. Mam nadzieję, że mi to wybaczycie. A ponieważ na dysku C: leżała sobie rozpoczęta taka druga historia "Ciemność Samotności", postanowiłam dziś wstawić jej pierwszy part. Nie martwcie się, Stracone Nadzieje na pewno dokończę, mam tą historię w głowie.
A i zażalenia nie do mnie tylko do szkoły, która zabiera mi cenny czas i niszczy humor na resztę dnia tak, że wszystkiego mi się odechciewa. 
Nie przedłużając. 
Ciemność Samotności
Part I

Nienawiść, obojętność, odrzucenie… Gorycz przelana na dziecko z powodu osobistej tragedii… Brak umiejętności kochania… – samotność! 
Skończyłem pisać wypracowanie zadane przez jakże cudownego nauczyciela biologii. Postanowiłem spakować się na jutro i wyjść się gdzieś przejść. Zadziwiające jak łatwo zabrać się za naukę, gdy nie posiada się komputera, ale nie tylko tu istniał problem.
Za oknem powoli zaczynało się ściemniać. Niedługo wróci moja matka, zapewne znów pijana. Mam tylko nadzieję, że nie zaprosi kolejnego mężczyzny na noc. Wolałbym być wyspany jutro w szkole, żeby później nie słuchać jaki to ja nie jestem. W końcu to nie ode mnie zależy, czy będę musiał wysłuchiwać całą noc jęków własnej rodzicielki, czy nie. Wydaje mi się jednak, że dzisiaj nikt nie przyjdzie. Przecież nawet nie mamy prądu. Odcięto nam go za niezapłacone rachunki. Ostatnio z tego powodu nie miałem zadania domowego na chemię. Gdy wróciłem do domu po treningu było już ciemno, a matka nie pomyślała o tym, by kupić jakieś świeczki.
Wstałem z krzesła i wyszedłem z pokoju. Przydałby się jakiś zegarek, ale cóż… matka większość rzeczy przepiła. W kuchni zapaliłem gaz i przy tym prowizorycznym oświetleniu zacząłem szukać czegoś do jedzenia. Szafki praktycznie puste, lodówka zresztą też. Który dzisiaj? Nie wiem, ale na pewno początek miesiąca. W takim wypadku będzie ciężko. Matka jak już coś zarobi, to i tak wyda na alkohol. Cholera… gdyby nie dowiedziała się o tym, iż ojciec przesyła mi co miesiąc alimenty, miałbym nieco drobnych na przeżycie. Lecz niestety ona wie o tym i zabiera te pieniądze dla siebie. Pora znaleźć jakąś robotę. Westchnąłem gasząc gaz. Jeszcze tego brakuje, by ten rachunek też został niezapłacony, to zamarzniemy w tym mieszkaniu.
Wróciłem po omacku do pokoju. Słońce już od pewnego momentu było ukryte za horyzontem. Na wyczucie otworzyłem jedną z moich szafek i wyciągnąłem ten jakże użyteczny wynalazek człowieka jakim były świeczki. Odpaliłem jedną z nich i po ścianach pokoju zatańczyły cienie. Powoli, by nie rozlać na podłogę wosku, podniosłem ją i położyłem na szafce koło parapetu. Cóż dbam o porządek, każdy by dbał, gdyby musiał sprzątać nie tylko po sobie, ale też po swojej matce i ludziach ją odwiedzających. Muszę dodać, że to także ja robię obiady.
Usiadłem na parapecie uchylając lekko okno, a świeży nocny wiatr owiał mi twarz. Płomień poruszył się niespokojnie pod wpływem lekkiego podmuchu, lecz świeczka nie zgasła. Wyciągnąłem z kieszeni paczę papierosów, zawsze podkradam jedną matce, w końcu kupuje je za moje alimenty. Odpaliłem jednego zaciągając się dymem. Zmęczony wyraz mojej twarzy na chwilę zamienił się w błogi, co dostrzegłem patrząc na moje odbicie w szybie. Uśmiechnąłem się lekko. Chciałbym choć na chwilę stać się dzieckiem. Jeny.. Zaczynam myśleć jak jakiś starzec. Chociaż nie… starcy tak myślący, mają porównanie. Oni wiedzą jak to było być dzieckiem, a ja.. Ja musiałem być dorosły od kiedy pamiętam. Za każdym razem, gdy zachowałem się jak dziecko, więcej traciłem na tym ja niż dorośli. Wyuczono mnie kodeksu ulicy, a sam nauczyłem się szacunku do wszystkich, niezależnie jak nisko upadli. Przecież miałem matkę alkoholiczkę, która dorabiała sobie jako prostytutka. Cóż dzięki niej zrozumiałem czym jest nimfomania.
Czasem cieszę się, że żyjąc tak, a nie inaczej, zdobyłem tolerancję daleko rozleglejszą niż oficjalnie przyjęta. Stałem się samowystarczalny i wystarczająco silny by oprzeć się niszczycielskiej sile odrzucenia przez społeczeństwo. Są ludzie, którzy załamali by się, mając takie życie jak ja. Inni nie mają takiego szczęścia i dostają życie podobne do mojego nagle. Ci również nie są w stanie go wytrzymać. Więc gdy zadaję sobie pytanie, czy było warto? Muszę szczerze odpowiedzieć – tak, bo nie mogę żałować i tęsknić za czymś czego nigdy nie doświadczyłem. Między innymi za miłością, bezinteresowną przyjaźnią i łatwością podejmowanych decyzji. Nie znając tych uczuć nie potrafię ich zrozumieć. Znam tylko teorię, ale nigdy nie przyszło mi tego sprawdzić w praktyce. Czy to źle? Nie wiem, nie mogę wiedzieć, skoro nie mam porównania. Życie uczyniło mnie tym, kim jestem. Niektórym może się to nie podobać, ale oni nie rozumieją. Nie znają przyczyn moich ambicji. Nie wiedzą skąd u mnie tak silna motywacja. Czemu posiadam takie wartości. Bo według mnie najważniejsze jest osiągnięcie celu, zdobycie tego, czego nigdy nie miałem. Zrozumienie.
Wyrzuciłem niedopałek za okno. Wstałem przeciągając się lekko i sięgnąłem po torbę rzuconą w kąt pokoju. Przepakowałem ją i położyłem na łóżko. No tak dopiero teraz zdałem sobie sprawę, że już jutro kończę siedemnaście lat.
- Jeszcze tylko rok. – powiedziałem cicho do siebie. A w głowie kołatała tylko jedna myśl. „Tylko rok”.
Zgasiłem świeczkę, by starczyła mi na dłużej niż jeden dzień. Ktoś, kto nigdy nie musiał pilnować każdego wydawanego grosza, nie zrozumiałby mojego zachowania. Ale cóż takie życie, nie każdy pławi się w luksusach i posiada wille z basenem.
Choć jedno musiałem przyznać. Z mojego okna rozprzestrzeniał się niezwykły widok. Dzięki temu, że mój blok był nieco wyższy niż inne, a ja mieszkałem praktycznie na poddaszu mogłem oglądać dachy wszystkich innych. Dzielnica była położona na niewielkim wzniesieniu, więc prócz mojej ulicy widziałem sporą część miasta. Gdy byłem młodszy potrafiłem godzinami patrzeć, na to miejsce skupiające tak wielu ludzi. Zastanawiałem się, czy oni kiedykolwiek śpią, gdyż niezależnie od pory dnia nad Tokio unosiła się pomarańczowa poświata. Tysiące zapalonych latarni odsłaniało przed człowiekiem prawie każdy zakamarek ulic. Odgłosy jeżdżących samochodów milkły dopiero koło trzeciej, bądź czwartej rano, by po godzinie znów rozbrzmieć z całą swą mocą. Miliony kolorowych neonów zapraszały by skorzystać z tego, a nie z innego sklepu, choć ludzie już sami wiedzieli, gdzie jest najlepiej. Krzyki wracających z imprez pijanych mieszkańców tej zapyziałej dzielnicy, którą i ja zamieszkiwałem, niosły się echem wzdłuż ulicy docierając nawet do mojego okna. Wrzaski gwałconych kobiet, okrzyki bólu i śmierci – to wszystko było tu normą, więc nikt nie próbował się w to mieszać. No bo, po co wdawać się w porachunki z miejscowymi twardzielami, czy gangami. Obojętność. Chyba była to jedyna cecha, którą się tu kierowano. W każdym razie to było pierwsze, czego się nauczyłem. „Nigdy nie wsadzaj nosa w nie swoje sprawy.”
Zjechałem spojrzeniem niżej pozbywając się widoku nocnego nieba, na którym w tym mieście nigdy nie można dostrzec choć jednej gwiazdy. Mój wzrok padł na odrapany budynek, w którym większość okien została wybita przez młodzież. Nigdy nie wydawało mi się dziwnym, że właściciele nie naprawiają ich. W końcu po co. Kasy przecież ledwo starcza na jedną z głównych potrzeb moich sąsiadów – alkohol. W jednym z takich mieszkań paliło się światło. Chyba od telewizora, bo co chwilę zmieniało swoje nasycenie i moc. Nie wiedziałem, że ktoś na tej ulicy ma jeszcze taki luksus materialny.
Uśmiechnąłem się lekko. Pewnie niedawno się wprowadził. Poczułem coś na wzór współczucia. „Koleś nawet nie wiesz ile jeszcze stracisz w życiu.” Dziwne, że to zdanie pojawiło się w moim umyśle. W umyśle dzieciaka, który nie ma nic, i który nigdy nic nie miał. Czy jestem hipokrytą? Chyba nie, w końcu widziałem co mają inni, więc mogę żałować, że sam tego nie mam. Zwłaszcza, że znacznie łatwiej zrozumieć posiadanie dóbr materialnych, niż uczuć.
Spojrzałem jeszcze niżej na chodnik i ulicę. Wysypujące się z kontenerów śmieci wydzielały ohydny zapach dostający się do mojego nosa zawsze, gdy obok nich przeszedłem. Nawet teraz go czułem, choć nie był tak bardzo rażący, jak wtedy gdy znajdowałem się obok. Koło niektórych z nich leżał zniszczony sprzęt gospodarstwa domowego, najpewniej nie nadający się na złom. W przeciwnym wypadku już by go nie było. W końcu dla tych ludzi najważniejszym życiowym celem jest zdobycie środków na alkohol. Mimo iż się tu wychowałem, uważam że to chore.
Koło zniszczonych drzwi na klatkę jednej z kamienic leżał jakiś ćpun lub pijak. Z tej wysokości ciężko było ocenić. Najprawdopodobniej ktoś wyrzucił go z domu. Nie wyglądał na więcej niż piętnaście lat, choć nie mogłem mieć co do tego pewności. Zwinięty w kłębek, przykryty jakąś starą zniszczoną kurtką. Dalej pod sklepem siedziało kilku stałych bywalców izby wytrzeźwień z puszkami w ręce śmiejąc się z czegoś donośnie. Policja odwiedzała to miejsce niemal codziennie, choć widać było, że z niechęcią. Zresztą co im się dziwić?
Patrząc w drugą stronę widziałem dwie dziewczyny w skąpych strojach, opierające się o latarnię. Nie miały nawet skończonych szesnastu lat. Ciężko żyć w takim miejscu…
Właśnie przyszła trzecia i stanęła dwa kroki od nich. Oj, będzie zadyma. Miejsce pracy tych dziewczyn były rezerwowane już dawno, a ta co doszła wygląda na nową. Dziwne, nie widziałem jej wcześniej. Starałem się jej przyjrzeć nieco dokładniej. Miała różowe włosy! Jestem pewien, że Ino i jej przyjaciółka łatwo miejsca nie oddadzą. Nie przeliczyłem się. Już po chwili było słychać odgłosy kłótni. Zaczęła się szarpanina i nowa wylądowała na ziemi. Niemal widziałem jej przerażoną twarz, gdy podniosła się i uciekła. Towarzyszyły temu bluźniercze krzyki blondynki i jej rudowłosej przyjaciółki. A ja tylko na to patrzyłem.
Trzask drzwi wejściowych zmusił mnie do odejścia od okna i przywitania najpewniej zalanej w trupa matki. Sięgnąłem po świeczkę i po ciemku udałem się do przedpokoju. Zapaliłem ją oświetlając dwie stojące w drzwiach osoby.
- Kurwa Naruto! Dlaczego nie ma światła? – Mi też miło cię widzieć mamo. Cóż najwyraźniej jest trochę bardziej trzeźwa niż stawiałem, przynajmniej nie dostanie mi się rano za to, że jest za głośno i słońce za jasno świeci. Dziwne jest natomiast to, że nie pamięta, iż gdy dałem jej pieniądze na rachunek za prąd, stwierdziła, że da się bez niego przeżyć i poszła pić. Trzeci miesiąc z rzędu. W końcu musieli go wyłączyć, żeby nie tracić.
- Nie zapłaciłaś za prąd. – Mój głos zabrzmiał pewnie, choć wiedziałem, że to nie jest odpowiedź, której oczekuje.
- Gnoju – prawie wysyczała ten wyraz. – Ty miałeś za niego zapłacić! Dałam ci na nie pieniądze! Co z nimi zrobiłeś?! Przećpałeś, czy przepiłeś?! – Oj hipokryzja się szerzy, pomyślałem wsłuchując się w krzyki mojej cudownej rudowłosej rodzicielki.
Stojący w drzwiach młody mężczyzna, zapewne kolejny klient, patrzył zamyślony na mnie. Co się gapisz koleś? Rzuciłem mu wyzywające spojrzenie. Niestety moja kochana mamuśka spostrzegła, że jej nie słucham. Poczułem ból na policzku, a głowę odrzuciło mi na bok, lecz dla mnie to było za słabo bym chociażby się poruszył. Metaliczny smak w ustach świadczył o tym, że przypadkowo przegryzłem sobie wargę. Dotknąłem piekącego śladu i wyczułem pod palcami kilka zadrapań. Stojący do tej pory spokojnie brunet, poruszył się lekko i dotknął dłonią ramienia mojej matki. Najwyraźniej zapomniała o jego istnieniu, bo posłała mu uwodzicielski przepraszający uśmiech. I jak tu takiej nie kochać?
- Gdzie jest obiad synku? – ta kobieta ma niesamowicie szybkie zmiany nastrojów. Cóż obiadu nie ma, bo nie było z czego go zrobić, ale lepiej będzie jak zrzucę winę na siebie, to nie wyprowadzę jej znów z równowagi. Koleś, którego tym razem przyprowadziła wygląda na nadzianego, więc może uda mi się coś podkraść z jej zapłaty.
- Nie ma obiadu, mamuś. – Udałem, że jestem przerażony. Tak, gra aktorska przydaje się w życiu. – Zapomniałem zrobić zakupów. – Wbiłem wzrok w ziemię by nie dostrzegła pojawiającego się na mojej twarzy uśmiechu. Na szczęście odebrała to tak, jak chciałem, czyli za przejaw skruchy. Niesamowite jak łatwo manipulować ludźmi, gdy myślą, że są od ciebie mądrzejsi i silniejsi.
Usłyszałem cichy szelest i po chwili przed moją twarzą pojawiło się kilka banknotów. Kurwa! Tyle kasy ostatni raz miałem w ręce, gdy dostałem alimenty, a matka jeszcze o nich nie wiedziała. Spojrzałem pytająco na mężczyznę, który nawet nie drgnął.
- Weź je Naru. – Nienawidzę tego skrótu, przecież to wiesz wariatko! – Idź kup coś do jedzenia i wróć najwcześniej za dwie godziny. – Nienawidzę tego uśmiechu, który mi wysłała. Uśmiechu ladacznicy, kobiety, dla której godność jest tylko wspomnieniem. Ale nie odezwałem się żadnym słowem. Bez żadnych uczuć wymalowanych na twarzy wziąłem pieniądze i wyszedłem z domu. Odprowadzany uważnym spojrzeniem bruneta. Co to do cholery za człowiek?! Pulsujący ból głowy spowodowany kilkoma nieprzespanymi nocami nie dawał mi możliwości zastanowienia się nad tą kwestią. Znów będę w szkole ledwo żywy.

Ty! To wszystko twoja wina… przestań wyglądać jak on… Wynoś się! Słyszysz wynoś się z mojego życia, bo potrafisz dać tylko bolesne wspomnienia!
Wyszedłem na ulicę, już wiedziałem co teraz zrobię. Oczywiście pieniądze odłożę tak, by starczyły na cały miesiąc, ale skoro muszę gdzieś spędzić te dwie godziny to najlepiej wybrać się właśnie w TO miejsce. Wydaje mi się, że dzisiaj nikogo tam nie będzie i w spokoju potrenuję. Zawsze irytowało mnie, gdy ktoś mi przeszkadzał w robieniu tego, co jest dla mnie życiem. Czasem tylko dzięki temu jeszcze się nie poddałem. Dopóki jest cel, dopóty będę do niego dążył. Nie pozwolę ludziom, którzy są zbyt słabi, by naprawić swoje życie, przeszkodzić mi w osiągnięciu tego co zamierzyłem. Jeszcze stanę się z przegranego zwycięzcą!
Nie śpieszyłem się. Powoli mijałem kolejne bloki. Uważnie omijałem śmieci walające się po ziemi. Po drugiej stronie ulicy szła dwójka ludzi zataczając się. Gdzieś z tyłu samochód zatrzymał się z piskiem trąbiąc zawzięcie. W zaułku, obok którego właśnie przechodziłem bito jakiegoś chłopaka. W jednym z oprawców rozpoznałem członka jednego z gangów. Lecz nawet, gdybym ich nie znał, nie pomógłbym dzieciakowi. I tak nie dałbym rady czterem. Zresztą każdy troszczy się tu jedynie o swój własny nos. Po co przysparzać sobie wrogów, gdy jest się nikim? Żeby przeżyć trzeba wyglądać na takiego, co nie da sobą pomiatać, jednocześnie pokazując słabość silniejszym. No i najważniejsze, trzeba umieć uciekać. Przez pewien czas ćwiczyłem parkoura, a że ciągle dbam o kondycję i sprawność fizyczną, nadal potrafię to czego się nauczyłem. Taka umiejętność nie raz ocaliła moją twarz przed zmasakrowaniem. Podstawowa zasada ulicy, jeśli jest ich więcej niż jeden, bierz nogi za pas.
Jedna z latarni zamigała kilka razy i zgasła. Niedaleko z samochodu wysiadła Ino z tą jej rudowłosą koleżanką. Kiwnęła mi głową na powitanie. Cóż jeden jedyny raz w życiu wmieszałem się w cudze sprawy, do tej pory dziewczyna jest mi winna przysługę, dlatego okazuje mi szacunek. Skręciłem w mniej uczęszczaną dróżkę przedzieloną na pół płotem. Przeskoczyłem go zgrabnie i ruszyłem dalej. Żyjąc ciągle bez zegarka potrafiłem ocenić godzinę, choć często myliłem się o kilkanaście minut. Teraz jednak wiedziałem, że mam jeszcze całkiem sporo czasu. Wziąłem głębszy wdech i przebiegłem przez podwórko, na którym mieszkali najpaskudniejsi ludzie jakich znałem. Szukają na mnie zemsty, za to, że nie pozwoliłem im się zgwałcić uciekając. Nie jestem gejem.. raczej, choć nie mam pewności, bo nigdy nie podobała mi się żadna dziewczyna. Zresztą najczęściej widuję kobiety lekkich obyczajów, więc może został mi uraz. Ciekawie brzmi zdanie: Zostałem wychowany przez prostytutkę, ale chcę coś w życiu osiągnąć. Gdybym wypowiedział je w szkole, wyśmiano by mnie. Ci co mieszkają na tej dzielnicy, nie mówią o sobie zbyt wiele. Jesteśmy zerami w mieście milionów, ale mamy coś czego brak innym. Mamy siłę by mimo najgorszych kłopotów stawiać kolejny krok. Mam na myśli oczywiście większą część młodzieży tu mieszkającej. Bo nawet taka Ino sprzedając swe ciało robi to dla swojej lepszej przyszłości. Z dala od tego świata. Świata ludzi, którzy przegrali życie.
Doszedłem do miejsca, o którym wiedzą nieliczni. Oficjalnie nie wolno tu przebywać, więc w pewnym sensie codziennie łamię prawo, ale jakoś się tym nie przejmuję. Zamknięte magazyny i stare fabryki były zawsze moim ulubionym miejscem zabaw, a później treningów. To tutaj uciekałem, gdy nie miałem już siły wytrzymać z moją matką. Tu spędzałem czas w samotności z dala od nienawiści i złowrogich lub lubieżnych spojrzeń. To miejsce było moją samotnią…ucieczką od rzeczywistości i świata. Położone było nieco nad miastem z dala od najbardziej oświetlonego centrum. Stąd widać było kilka gwiazd, dlatego polubiłem tu przychodzić. Nawet zgiełk ulic jest tu nieco cichszy. I najważniejsze… jestem sam, ale nie czuję się samotnie.
- I’m lonley when I’m in town, people never look at me how on person* – zanuciłem cicho pod nosem niedawno zasłyszaną gdzieś piosenkę.





*I’m lonley when I’m in town, people neper look at me how on person. - Jestem samotny, gdy jestem w mieście, ludzie nigdy nie patrzą na mnie jak na człowieka. 

Postaram się w tym tygodniu dodać nowy rozdział Straconych Nadziei, jeśli się nie uda, to 14.02 pojawi się OneShot walentynkowy i wtedy poinformuję o dokładnej dacie pojawienia się SN. W przyszłym tygodniu zaczynają mi się ferie, to będę miała czas by pisać. Pozdrawiam i serdecznie dziękuję za komentarze.